Pierwsza część animowanej antologii Miłość, śmierć i roboty specjalnie mnie nie zachwyciła. Lubię animację jako medium i uważam, że w dobrych rękach można naprawdę kreatywnie ją wykorzystać. Odnoszę jednak wrażenie, że ani pierwsza, ani druga część Miłość, śmierć i roboty nie wykorzystała w pełni dostępnego potencjału.

Dodatkowo sezon pierwszy osobiście wywołuje u mnie pewien dyskomfort. Twórcy trochę za bardzo skupili się na śmierci i miłości, a dokładniej mówiąc - na przemocy i seksie. Często odnosiłam wrażenie, że narracja wcale by nie ucierpiała na wycięciu niektórych scen. 

Druga część antologii na szczęście uboga jest w takie wątki, co sprawiło, że automatycznie bardziej przypadła mi do gustu. Jest jednak dużo krótsza i znowu twórcy niezbyt zaszaleli. Nie mam pojęcia na ile jest to trzymanie się jakiś odgórnych zastrzeżeń, a na ile brak chociażby szczypty kreatywnego szaleństwa, ale druga część Miłość, śmierć i roboty jest całkiem powtarzalna pod względem technicznym. Sporo tutaj fotorealizmu i mimo że ogromnie doceniam pracę jaką trzeba włożyć w stworzenie animacji tej jakości, to nie zmienia to faktu, że jeśli oglądamy animację tak bardzo przypominającą film aktorski to po co w ogóle tworzyć animację? To medium daje nieograniczone możliwości stworzenia świata tak odmiennego od rzeczywistego, że aż szkoda by z tego nie skorzystać. 

Doceniam jednak, że w tej części nie zabrakło ani jednego z tytułowych elementów.

Pierwszy odcinek, czyli Automatyczna obsługa klienta to zdecydowanie dobre rozpoczęcie seansu. Zawiera w sobie idealną proporcję miłości, śmierci oraz robotów. Co prawda miłość tutaj oznacza uczucie do ukochanego zwierzaka, a groźba śmierci pochodzi od zbuntowanego domowego robota. Sam koncept maszyny pomagającej w domu, która nagle pała nienawiścią do swojego właściciela jest przerażający w swojej prostocie. Zazwyczaj czarne scenariusze traktujące o buncie maszyn mają raczej na myśli zbliżone do ludzi androidy, które po zorientowaniu, że ludzie traktują je jak przedmioty zaczynają krwawą walkę o swoje. Ale co jeśli chciałby nas zabić nasz automatyczny odkurzacz? Albo robot kuchenny? Wiele osób nie bez powodu traktuje swój dom jako swój azyl, więc myśl, że coś tak niepozornego mogłoby zaburzyć nasze poczucie bezpieczeństwa jest intrygująca. 

Największe wrażenie pod względem wizualnym zrobił na mnie Lód. Coś urzekło mnie w tej chłodnej palecie kolorów i patyczkowatych sylwetkach bohaterów. Z kolei przedstawiona historia była prosta i dynamiczna. Po prostu kilku młodych ludzi wybrało się w nocy, aby zaobserwować wieloryby.

Odcinek Regulator specjalnie nie wyróżnia się pod względem wizualnym. Ot, jest naprawdę ładnie i realistycznie. Fabuła osadzona jest w przyszłości, gdy ludzkość przestała się starzeć a dalsze rozmnażanie się jest surowo zakazane. Główny bohater jest tytułowym Regulatorem i jego zadaniem - nie owijając w bawełnę - jest zabijanie nielegalnie narodzonych dzieci. Łatwo się domyślić, że wykonywany przez protagonistę zawód jest jego największym powodem do moralnych rozterek.

Podobnie wygląda Śnieg na pustyni, jednak jego fabuła mniej przypadła mi do gustu niż historia przedstawiona w Regulatorze. poza tym tak bardzo liczyłam na platoniczną męsko-damską relację i niestety się przeliczyłam. 

Z kolei odcinkowi pt. Wysoka trawa nie brakowało tajemniczego, niepokojącego klimatu. Jest jak dobre opowiadanie Stephena Kinga i nie sili się na morał, ale raczej straszy dla samej sztuki.

Jednym z moich ulubionych historii z tej części antologii jest zdecydowanie Straszny dom. Dwójka dzieciaków nie może zasnąć, bo chce na gorącym uczynku przyłapać świętego Mikołaja chowającego pod choinką prezenty. Jednak to co zastają w salonie przerasta ich najśmielsze i najbardziej koszmarne oczekiwania. Choć fabule blisko do horroru to całość koniec końców ma uroczy wydźwięk. Mam pewną słabość do opowieści, w których z pozoru potworna istota okazuje się mieć serduszko ze złota. 

Następny odcinek, czyli Life Hutch przedstawia prostą, ale wywołującą ciarki historię. Znowu przychodzi nam zmierzyć się z myślą, co stałoby się, gdyby maszyny odpowiedzialne za nasze bezpieczeństwo czy komfort zwróciły się przeciwko nam. Obserwujemy bohatera, który zamknięty w jednej, klaustrofobicznej przestrzeni próbuje walczyć o własne życie z groźnym robotem. Schron, który powinien dać mu poczucie bezpieczeństwa, staje się śmiercionośną pułapką. 

Ciekawe jest to, że do największej refleksji zmusiła mnie historia przedstawiona w Olbrzymie, który utonął. Fabuła opowiada o olbrzymim mężczyźnie, którego ciało zostało wyrzucone na brzeg. Wkrótce na plaży zaczęli pojawiać się ludzie, chcąc zbadać i obejrzeć z bliska to niecodzienne zjawisko. Z początku traktują olbrzyma jako cud natury, robią sobie na nim zdjęcia, wspinają się, podziwiają. Z czasem zainteresowanie gapiów maleje. Monstrualne ciało pokrywa się graffiti, odkrojone kawałki ciała służą za pamiątki, aż w końcu z olbrzyma nie pozostaje już nic. Może oprócz genitaliów, które zostają wystawione w okolicznym cyrku. Albo wielkich kości, wieszanych nad szyldami sklepów niczym trofea. Coś urzekło mnie w tej historii. Myśl, że człowiek gdyby natknął się na coś niesamowitego szybko by się tym znudził, a resztki niesamowitości wykorzystał do własnych, nieco egoistycznych celów jest przygnębiająca, ale całkiem słuszna. 

***

Podsumowując - druga część antologii podobała mi się bardziej niż pierwsza. Jednak wynikało głównie nie z tego, że znacząco przewyższyła jakością swoją poprzedniczkę, a raczej po prostu nie miała wad, które najbardziej uwierały mnie w pierwszy sezonie Miłość, śmierć i roboty. Seans nie tyle co mnie zachwycił, co po prostu nie zawiódł. Mam tylko nadzieję, że kolejna część tej antologii pokaże mi coś jeszcze lepszego.