Pozytywny zawód to chyba jedno z najprzyjemniejszych uczuć. Ta chwila gdy coś, wobec czego mieliśmy marne oczekiwania, nagle je znacznie przerasta i bardzo fajnie zaskakuje. Wtedy nie pozostaje nam nic innego niż cieszyć się z tego obrotu spraw i lekko wstydzić się, że nie daliśmy szansy wcześniej. Dokładnie takie odczucia mam wobec netflixowego serialu Sex Education.

Gdy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi nastawiłam się do tej produkcji sceptycznie. Od pewnego czasu jestem lekko zrażona do nowości wychodzących pod szyldem Netflixa, zwłaszcza do tych skierowanych do nastolatków, więc również do Sex Education podchodziłam jak pies do jeża. Spodziewałam się płytkiej teen dramy, w której sprawy dotyczące seksualności będą sprowadzone do żenujących żartów lub łopatologicznie wyłożonych truizmów. Całe szczęście, że moje podejrzenia się nie sprawdziły!




Serial opowiada historię nastoletniego Otisa, którego matka Jean (w tej roli znana z Archiwum X Gillan Anderson) pracuje jako seks terapeutka. Ich położony w malowniczej części Anglii dom, jest więc wypełniony publikacjami, książkami, filmami i innymi najróżniejszymi przedmiotami związanymi z seksuologią. Dlatego Otis, chcąc nie chcąc, biernie pochłaniał tę całą wiedzę, chociaż nie ma jeszcze absolutnie chęci by wypróbować ją w praktyce. Jednak przez niespodziewany splot wydarzeń zakłada wraz ze szkolną koleżanką Maeve amatorską klinikę – Otis przyjmuje klientów (głównie nastolatków ze szkoły, do której uczęszczają), rozmawia z nimi i doradza, a Maeve zajmuje się kwestiami finansowymi i logistycznymi. Wkrótce okazuje się, że Otis odziedziczył po matce dryg do tego zawody i klinika cieszy się ogromną popularnością wśród miejscowych licealistów. Pomysł na fabułę jest zdecydowanie świeży i nietuzinkowy, jednak podchodzę niechętnie do pokazywania amatorskiej terapii jako rozwiązanie idealne. Jeśli macie podobne problemy, związane z ze zdrowiem psychicznym lub seksualnością, zgłoście się do specjalisty. Serio.


Nie mogę odmówić temu serialowi wartości edukacyjnej. Przez osiem odcinków przewinęły się chyba wszystkie tematy i problemy, które mogłyby zainteresować nastolatków. Zanim wzięłam się do oglądania zrobiłam sobie taką listę w głowie – kwestii związanych z seksualnością, które chciałabym by były tu poruszone - i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu niemal wszystkie się pojawiły. Sex Education jest przede wszystkim szczere i dobrze zna środowisko ludzi, do których chce trafić. Nie potrafię sobie przypomnieć sceny, która wywołałyby u mnie poczucie zażenowania (czego bardzo się obawiałam), chociaż czasem czułam się niekomfortowo – wynikało to jednak z tego, że czułam się jak podglądacz, jakbym naruszała czyjąś intymność. To tylko pokazuje jak bardzo naturalistycznie i wprost są poruszane tutaj kwestie związane z seksem. Nikt nie owija w bawełnę, a wszelkie zasłony pruderii opadają już praktycznie w pierwszej scenie. Przyznam się, że pierwszy raz w życiu ucieszyłam się, że postacie nastolatków są grane przez pełnoletnich aktorów.


Mówiąc już o postaciach – te są zagrane i napisane wyśmienicie. Poznajemy ich jako chodzące teendramowe archetypy – od najlepszego przyjaciela geja, przez grupkę popularnych bogatych dzieciaków, po szkolną bad girl. Jednak  każdym kolejnym  odcinkiem poznajemy coraz więcej odcieni ich psychiki, ich motywacje, nadzieje, problemy. Wychodzą oni ze sztywnych ram stereotypowych bohaterów tego typu produkcji i stają pełnowymiarowymi oraz intrygującymi postaciami. Nie zapomniano również o bohaterach, którzy już dawno szkołę i edukację seksualną mają za sobą. Rola Anderson  to prawdziwa perełka i warto serial zobaczyć choćby dla niej.


Samo obserwowanie jak te różnorodne charaktery się ze sobą ścierają jest wspaniałą rozrywką. Na pierwszym planie błyszczy relacja Otisa z mamą. Chłopak trochę unika matki, próbuje wydostać się z pod jej opiekuńczego klosza. Czuje się przytłoczony jej uwagą i chce wreszcie chwilę świętego spokoju, wolną od pytań o jego życie intymne. Jean cierpi na jakieś zboczenie zawodowe, ciągle próbuje terapeutyzować swojego syna, traktując go bardziej jak pacjenta niż własne dziecko. Niestety techniki, które sprawdzają się w lekarskim gabinecie zdają się na nic, gdy przychodzi do szczerej, rodzinnej rozmowy. Ten konflikt przewija się praktycznie przez cały serial, będąc motorem najróżniejszych wydarzeń. Uwielbiam też wątek przyjaźni Otisa i Erica. To jest tak świetny przykład, że dwóch młodych chłopaków, tak różnych od siebie, może tworzyć pełną ciepła, mimo że zupełnie platoniczną relację. Każda dynamika między postaciami jest tu wygrana na wysokim poziomie i myślę, że wiele osób będzie mogła się z nimi utożsamić. A to chyba bardzo ważne, kiedy widzimy w kulturze odbicie naszych problemów, obserwując je z bezpiecznego dystansu domowej kanapy.




Sex Education nie jest jednak idealne. Korzysta z całego wachlarza oklepanych schematów i kliszy, znanych z komedii romantycznych o nastolatkach. Dlatego mamy tutaj obowiązkowy wątek balu maturalnego czy nieszczęśliwą miłość. Jeśli jesteście zaznajomieni z takiego typu produkcjami z pewnością będziecie od czasu do czasu szeptać pod nosem triumfalnie „Ha! Wiedziałam, że to się tak skończy.” Nie odejmuje ten fakt jednak uroku, ponieważ wszystkie te schematy ograne są sprawnie i z dozą autoironii. Z kolei inne klisze Sex Education wywraca kompletnie do góry nogami, bawiąc się z naszymi oczekiwaniami.

Intrygujący jest też styl wizualny. Mimo że akcja serialu toczy się w Wielkiej Brytanii, to Sex Education jest bardzo amerykańskie. Uczniowie nie noszą szkolnych mundurków, domówki, mimo że urządzane w wielkich staroświeckich posiadłościach, wyglądają tak jak znamy je z amerykańskiej popkultury, a w szkole widać te stereotypowe podziały. Gdyby nie silny brytyjski akcent i malownicze krajobrazy Sex Education byłoby nie do odróżnienia od innych seriali dla nastolatków.

Mogłabym tak pisać godzinami i wszystko sprowadziłoby się w sumie do jednego – Sex Education to całkiem dobry serial, z wyrazistymi postaciami, poruszający istotne dla wielu kwestie. Nie jest to produkcja idealna, ale myślę, że trafi do swojego targetu, a nawet starsi widzowie znajdą tam coś dla siebie. Podsumowując – szczerze polecam dać chociażby najmniejszą szansę. Może się pozytywnie zawiedziecie jak ja.