Ten tekst zawiera SPOJLERY, więc jeśli unikasz ich jak ognia przed lekturą przejdź się do kina. Naprawdę warto. |
To nie będzie recenzja, bo Avengers:Endgame to nie powinno się oceniać jak zwykły film. Bo jako osobna produkcja to w istocie całkiem dobry kawałek kina blockbusterowego, jednak oglądanie go bez znajomości chociaż części filmów z MCU mija się z celem. Avengers: Endgame bowiem jest jak ogromna fabularna klamra, która spina wątki budowane przez dekadę, bez wyjaśnień nawiązuje do innych filmów i pozwala spojrzeć na bohaterów z perspektywy czasu. To jedna wielka laurka poświęcona uniwersum, mrugająca do fanów na prawie każdym kroku.To trzygodzinne filmowe wydarzenie, które dało nam materiał na dziesiątki dyskusji. Dyskusji bardziej skupiających się na kwestiach fabularnych niż technicznych, bo samo bycie filmem jest tutaj trochę w tle. Dlatego podzielę się z wami mniej lub bardziej luźnymi przemyśleniami na temat tego jedynego w swoich rodzaju kinowego wydarzenia.
W sieci możecie już znaleźć śliczne kadry z Endgame w wysokiej jakości. |
- Kapitan Marvel jest w tym filmie w sam raz, nie za mało, nie za dużo (choć niestety z naciskiem na "nie za dużo"). Jeśli ktoś miał obawy, że postać którą poznaliśmy miesiąc temu, miałaby wpaść znikąd i szarogęsić się w Endgame, to ostateczny udział tej postaci rozwiewa wszystkie te wątpliwości. Carol Danvers używa swojej niewyobrażalnej potęgi tam gdzie musi, czasem występując w roli dramatycznej deus ex machina, ale w ogólnym rozrachunku to przez większość filmu hasa po kosmosie. No i ma świetną fryzurę. Zakładam, że jej postać dostanie ciekawszy rozwój w kolejnych filmach.
- przed premierą Endgame reżyserzy ogłosili, że osoby wyczekujące postaci nieheteronormatywnej nie muszą już długo czekać. Częściowo mieli rację - w filmie występuje postać prawdopodobnie homoseksualnego mężczyzny. W jednej scenie. Podczas terapii grupowej prowadzonej przez Steve'a Rogersa jeden z uczestników wspomina o swojej ostatniej, dosyć smutnej randce. Swoją sympatię określa jako "on" i to w sumie tyle. Jeśli mrugniesz nawet tego nie zauważysz, a jeśli znasz braci Russo z wyglądu to raczej skupisz się na samej obecności Joe Russo na ekranie, niż na tym o czym opowiada. Ciężko mi nawet docenić chęci. Nie tak robi to się robi i miejmy nadzieję, że kolejne filmy, a zwłaszcza Eternals, będą w tej kwestii bardziej uczciwe wobec widzów.
- pięć lat to kawał czasu i film dobitnie nam pokazuje jak tragiczne wydarzenia odbiły się na bohaterach. Każdy odreagowuje stratę w swój sposób i każda z tych metod tak dobrze wpisuje się w ogólny charakter postaci. Jednak wciąż widok Nataszy zakopującej się w pracy i trzymającej sumiennie rękę na pulsie potrafi delikatnie złamać serce.
- można powiedzieć, że wszechświat uratował jeden szczur. Doceniamy.
- wprowadzenie motywu podróży w czasie bywa karkołomne z scenopisarskiej perspektywy, jednak tutaj to jak najbardziej działa. Dodatkowo element tworzenia alternatywnych linii czasowej daje nam mnóstwo intrygujących możliwości.
- wyjaśnia to nam na przykład dlaczego Loki otrzyma solowy serial, mimo że kopnął w kalendarz w poprzednich Avengers
- z drugiej strony alternatywne rzeczywistości przebiegając radośnie przez uniwersum zostawiają za sobą parę dziur fabularnych. Ale o tym później.
- wątek Thora wzbudza we mnie mieszane uczucia. Widać, że przeżywa tragedię (a także swoje bardziej osobiste traumy) bardzo ciężko, wpadając w wir alkoholizmu, lenistwa i Fortnite'a. Stracił najwięcej i prawdopodobnie wyżera go także poczucie winy i pusta bezradność. Dlatego boli mnie, że został zdegradowany do bycia jedynie comic reliefem. Nic nie mam przeciwko przebijaniu bańki żarcikami, zwłaszcza w przypadku tak pełnego napięcia filmu, ale mam wrażenie, że film nie pozwala być Thorowi kimś więcej. Przez to jego bardziej dramatyczne sceny, chociażby rozmowa z matką, nie wybrzmiewają tak mocno jak powinny.
- Valkiria spędziła większość filmu Thor: Ragnarok zapijając w podobny sposób smutki i nawet ona nie potrafiła okazać mu chociaż krzty zrozumienia?
- jednak cieszę się, że Thor przez cały film zachował swój image ala Big Lebowski. Pewnie bez problemu mógłby przebiec się po równiku i odwiedzić asgardzkiego barbera, ale to przecież nie jego wygląd robi z niego bohatera. I ciężkie przechodzenie tragedii nie zmniejsza czyjejś wartości ani jako nordyckiego boga, ani jako człowieka.
- scena z Brucem Bannerem i jego młodymi fanami proszącymi o zdjęcie jest urocza. Kolejna scena z Ant-Manem przyprawia zaś o lekkie ciarki żenady.
-"Hail Hydra"
- chyba każdy w jakimś punkcie swojego życia mógłby utożsamić się z Brucem Bannerem zawstydzonym zachowaniem jego samego z przeszłości.
- a może i ze Stevem Rogersem, zmęczonym swoim własnym uporem.
- przykre jest to jak mało czasu dostajemy na godne pożegnanie Nataszy. Tony ma piękny pogrzeb, a opłakiwanie Czarnej Wdowy praktycznie kończy się na Bannerze rzucającym ławką.
- jaką cudowną rolę miał Benedict Cumberbatch w tym filmie. Przyszedł, pomachał rękami, uniósł palec i powiedział parę słów. Musiało to wyglądać ciekawie na planie zdjęciowym.
- a grany przez niego Doctor Strange nie może walczyć bo trzyma wodę. #priorytety
- moment gdy Steve Rogers staje twarzą w twarz z całą armią Thanosa to jeden z najpiękniejszych kadrów znanych kinematografii. Powiesiłabym na ścianie jako plakat.
- Tony wreszcie przytulił swojego prawie-że-przybranego syna i już nie wykręcał się otwieraniem drzwi.
- moc Thora pozwala mu zapleść warkoczyki na brodzie. Sądzę że to istotna informacja.
- scena z samymi żeńskimi bohaterkami wywołuje u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jest całkiem urocza (zwłaszcza przez reakcję Petera), z drugiej jej delikatna sztuczność i nikła subtelność może przyprawić o zniesmaczony wyraz twarzy. Przypomina ustawianie się do grupowego zdjęcia, ale identyczna sytuacja z męskimi bohaterami pewnie nie wywoływałaby tylu wątpliwości. Po prostu kilkanaście postaci zebrało się w jednym miejscu i tyle. Nie wiem czy w tym momencie twórcy klepią nas uspokajająco po główce czy raczej klepią siebie nawzajem po plecach z nieukrywaną dumą.
- a przypominam, że do tej pory dostaliśmy jeden (1) solowy film z kobiecą super-bohaterką w roli głównej.
- oraz trochę smutne jest to, że wszystkie kobiety Marvela można zmieścić na jednym kadrze.
- Tony Stark przeszedł długą drogę od nieco samolubnego geniusza, miliardera, playboya i filantropa do geniusza, miliardera, playboya i filantropa, który poświęca własne życie i szczęście w imię dobra całego wszechświata.
- z kolei ktoś kto całe życie poświęcał się dla większego dobra, odchodzi od tego wszystkiego i pada w ramiona pewnej agentki. Steve Rogers zdecydowanie zasługuje na spokojne i szczęśliwe życie, jednak mam wrażenie, że takie zakończenie wywraca do góry nogami nie tylko logikę podróży w czasie, ale i jego relacje z konkretnymi postaciami.
- skoro zmiany w przeszłości nie wpływają na przyszłość to czy Steve dożył starości w innej linii czasowej? Co z wydarzeniami z poprzednich filmów? Czy w pewnym punkcie w czasie istnieją dwa Steve'y, jeden wirujący na sali balowej z agentką Carter, a drugi tkwiący leniwie w bryle lodu? Czy trochę nie posypał nam się tutaj ciąg przyczynowo-skutkowy i wewnętrzna logika filmu?
- a co z relacjami? Peggy radziła sobie świetnie i zapewne ułożyła sobie z powodzeniem życie, po tym jak jej sympatia zamieniła się w kostkę lodu. I jakoś nie wyobrażam jej sobie jako typowej przykładnej amerykańskiej żony i pani domu. Czy Bucky poradzi sobie tak świetnie w teraźniejszości? Cóż, na pewno trzymamy za niego kciuki, ale nie da się ukryć, że jego relacja ze Stevem była niemal rdzeniem trylogii Kapitana Ameryki. Możemy się domyślać, że przegadali to przed misją Rogersa i że rozumieją się bez słów, ale wciąż jest to decyzja, która wywołuje u mnie więcej wątpliwości i negatywnych emocji niż empatii do bohatera. Ale to tylko moje odczucie.
- twórcy w wywiadach zdradzają coraz więcej smaczków dotyczących filmu i trochę kleją na ślinę fabularne dziury. Szczerze nie traktuję takich informacji zbyt poważnie, bo uważam, że historia powinna zostać opowiedziana w ramach, w których powstała i za bardzo z nich nie wychodzić. Ludzie, którzy nie mają dostępu do tych wszystkich wywiadów i social media twórców nie powinni być przez ten fakt pokrzywdzeni. Tak, też patrzę na ciebie Rowling.
Jednym słowem Avengers: Endgame to film, który wywołuje mnóstwo emocji i nakłania do najróżniejszych przemyśleń. Pewnie jeszcze długo po premierze będzie tematem najróżniejszych dyskusji i pełnych nostalgii wspominek. W tej notce zawarłam najbardziej nasuwające mi się na myśl przemyślenia i odczucia, ale nawet w momencie publikacji wiem, że jeszcze dwa razy tyle bym mogła napisać. Bo można o tym filmie mówić i pisać godzinami. I nie ukrywam, że zachęcam was do tego.
0 Komentarze