Wpis może zawierać spojlery. Ale nie musi. |
Jeśli jesteście amatorami produkcji z gatunku animacje dla dorosłych pewnie obił wam się o uszy tytuł BoJack Horseman. Ten serial o perypetiach antropomorficznego konia-celebryty i jego mniej lub bardziej ludzkich znajomych szturmem podbił serca wielu widzów na szerokim świecie.
I skłamałabym gdybym powiedziała, że mnie nie zachwycił - wręcz przeciwnie uważam go za prawdopodobnie najlepszy serial animowany jaki widziałam, a także jeden z wybitniejszych seriali w ogóle. Dlatego na wieść, że pracująca przy Bojacku Lisa Hanawalt zamierza stworzyć kolejną historię w tym niezwykłym świecie, zareagowałam zdecydowanie entuzjastycznie.
To samo uniwersum nie oznacza jeszcze tego samego sposobu prowadzenia historii. Postaram się jak najmniej porównywać nasze ptasie bohaterki do Bojacka, ponieważ są to zupełnie różne seriale. Inny jest tutaj ton opowieści, pokazany dużo bardziej na luzie i przede wszystkim z kobiecej perspektywy. Obiło mi się o uszy zdanie, które całkiem elegancko podsumowuje tę główną różnicę - Bojack The Horseman był nie kreskówkową historią opowiedzianą w kreskówkowym świecie, a Tuca and Bertie to bardzo kreskówkowa historia w kreskówkowym świecie. Nie brakuje tutaj absurdalnych, ale typowych dla tego gatunku scen takich jak latające w powietrzu słowa, uciekające autonomiczne piersi czy wyskakiwanie z własnej skóry na widok przystojnego baristy. Bohaterowie są dodatkowo w pełni świadomi zasad świata, w którym żyją i często wykorzystując je w kreatywny sposób. Serial nie udaje niczego innego niż jest, zamiast tego bawi się swoją konwencją wplatając samoświadome żarty, kombinując z różnymi technikami animacji i przyjmując te wszystkie kreskówkowo nierealistyczne elementy jako oczywistość. Bo oprawa wizualna sama w sobie stoi na całkiem wysokim poziomie. Jest kolorowo, intensywnie i zaskakująco. A ciekawe jest to, że obserwujemy historię praktycznie tylko i wyłącznie ze strony zwierzęcych (i roślinnych!) bohaterów. Jedyna ludzka bohaterka zajmuje się "obserwacją ptaków", co jej matka uważa za zwykłe zboczenie i podglądactwo. Co jest interesującym i dowcipnym spojrzeniem na to, jak mógłby dziwnie mógłby wyglądać świat, w którym obok ludzi żyją antropomorficzne istoty z królestwa zwierząt.
Historię obserwujemy z perspektywy dwóch ptasich przyjaciółek - Tuci i Bertie. Są one z pozoru swoimi totalnymi przeciwieństwami. Tuca to roztrzepana, zadziorna i beztroska tukanica, a Bertie to wiecznie zmartwiona, ambitna i może nieco przytłoczona światem przedstawicielka ptaków śpiewających. Ich przyjaźń to główna oś fabuły, napędzająca większość niezwykłych zdarzeń, ciężkich decyzji i mniejszych lub większych rozterek. Obserwowanie jak bohaterki nieustannie rozwijają siebie i swoją relację, przeżywają przyjacielskie zwroty i upadki jest fascynującym i chyba najlepszym elementem serialu. Bo jeśli odłożymy na bok wszystkie żarty słowne, polityczny wydźwięk produkcji czy dowcipne spojrzenie na dręczące kobiety problemy, to otrzymamy słodko-gorzki serial o dwóch przyjaciółkach, które dobijając wreszcie do "prawdziwej" dorosłości, muszą zredefiniować swoje oczekiwania dotyczące życia i swojej przyjaźni.
Ze względu na kobiecy punkt widzenia Tuca and Bertie pokazuje nam kwestie, które w innych produkcjach są traktowane po macoszemu lub nieporadnie. Mamy tutaj więc problem molestowania seksualnego, catcallingu, samoakceptacji czy nawet tak z pozoru banalnej kwestii jaką jest korzystanie z toalety w letnim kombinezonie. Bohaterki jednak nie pozwalają by te wszystkie rzucane im pod nogi kłody je w jakikolwiek sposób definiowały. Z czasem znajdują w sobie siłę do walki z traumami przeszłości, toksycznymi relacjami i wiecznym podcinaniem skrzydeł. Na ekranie obserwujemy żywe i barwne postacie, pełne zalet ale i wad, dzielnie stawiające czoła trudnością, mimo kolejnych wzlotów i upadków. Chyba najbardziej poruszyła mnie scena, w której Tuca wreszcie się przemogła i zadzwoniła do rodziny. Z pewnością utożsamią się z nią osoby, które mają tendencję do wiecznego odkładania poważnych spraw ze względu na strach przed konfrontacją z rzeczywistością, mimo że wiedzą iż ciągle zwlekanie tylko pogarsza sprawę.
Opowieści jest tutaj również przedstawiana w bardzo śmiały, ale nie żenujący sposób. Nie brakuje w Tuca and Bertie scen nagości, seksu, zażywania używek i wiązanek przekleństw. Na szczęście serial wykorzystuje to wszystko raczej by zwiększyć wiarygodność historii (a czasem wręcz przeciwnie - dodać jej jeszcze więcej absurdu), a nie jako tani żart czy szok dla widza. Nie ma chyba nic bardziej nużącego niż kolejna kreskówka dla dorosłych, która swoje ostrzeżenie wiekowe otrzymała tylko i wyłącznie za wulgarne i żenujące żarty o seksie. Mam wrażenie, że ogólnie cała fabuła jest poprowadzona tutaj z klasą. Zdarzają się odrobinę wyolbrzymione przedstawienia niektórych sytuacji np. wspomnianych kwestii społecznych czy pomysły na wątki niemal wyjęte z kapelusza, ale jakoś pasuje to do świata serialu, który trochę balansuje między byciem satyrycznym komentarzem społecznym a pełną groteski i kreskówkowego absurdu opowieścią o dwóch przyjaciółkach dobijających do tej strasznej trzydziestki. Jedyną wadą w odczuciu było tutaj tempo historii. Na początku wszystko rozwija się płynnie, dając czas na relacje i rozwój charakteru bohaterów, ale około ósmego, dziewiątego odcinka (serial łącznie ma odcinków dziesięć) zaczyna biec na łeb na szyję. Myślę, że np. dwa dodatkowe odcinki pozwoliłyby niektórym wątkom lepiej, a przede wszystkim bardziej wiarygodnie wybrzmieć i mielibyśmy również okazję poznać więcej sekretów tego niezwykłego świata.
Jednak Tuca i Bertie nie byłyby tak charyzmatyczne, gdyby nie aktorki, które tchnęły w nie życie. Ali Wong świetnie odnajduje się w roli nieco zdystansowanej, ale mimo wszystko entuzjastycznej Bertie, która czasem uroczo zapieje ze szczęścia, by kilka scen później wyrzucać z siebie emocje w sposób niemal histeryczny. Z kolei Tuca w wydaniu Tiffany Haddish to kompletnie roztrzepana i nieco ekscentryczna ptaszyna, jednak ze złotym sercem i jeszcze długą charakterologiczną drogą do przejścia. Między aktorkami jest całkiem dobra chemia, przez co dziwaczna ptasia przyjaźń wypada na ekranie wiarygodnie. Pod względem aktorskim nie mam nic do zarzucenia temu serialowi. Głosy prawie idealnie zgrywają się z charakterem i wyglądem postaci, a w obsadzie możemy odnaleźć ciekawych artystów (pojawia się m.in. Tessa Thompson, a gościnnie nawet sama Lisa Hanawalt). Niestety przyczepię się do strony dźwiękowej, mianowicie muszę trochę ponarzekać na utwory muzyczne. Tuca and Bertie obfitują w bardzo liczne sceny rodem z musicalu, postacie co rusz podśpiewują pod dziobem, tworzą na poczekaniu piosenki i podrygują kuprami w rytm kolejnych utworów. Szybko stało się to dla mnie delikatnie irytujące, a uwierzcie jestem osobą całkiem odporną na ciarki żenady, które mogą wywoływać śpiewne wstawki w filmach i serialach. Po prostu podczas oglądania Tuca and Bertie mocno odczuwałam, że oglądam kreskówkę, a w kreskówkach, zwłaszcza tych dla młodszych widzów, takie elementy to norma.
Tuca and Bertie jest całkiem niezłym serialem. Ogląda się go szybko i przyjemnie. Potrafi poprawić humor i wywołać głupkowaty uśmiech na twarzy, ale niektóre wątki mogą nieco za mocno zagrać na emocjonalnych strunach. Nieco suche dowcipy i gry słowne rozładowują sprawnie napięcie, które potrafi stworzyć intensywna obserwacja relacji głównych bohaterek. Dlatego jeśli macie okazję spróbujcie seansu Tuca and Bertie. Kto wie może zacznie darzyć ten serial takim samym ciepłym uczuciem jakie darzą się wzajemnie jego główne bohaterki.
0 Komentarze