Wpis z pewnością będzie zawierał jakieś spojlery ze Spider-Man: Far From Home. Tak tylko ostrzegam.

Odkąd pamiętam wątki romantyczne w wysokobudżetowych filmach przygodowych/akcji/i tym podobnych wywoływały we mnie emocje od czystej obojętności po pełne irytacji wywracanie oczami. Zazwyczaj romans wyglądał bardzo podobnie - kobieta poznaje mężczyznę, przeżywają szereg emocjonujących przygód i oczywiście tuż przed napisami końcowymi potwierdzają prawdziwą, dozgonną miłość jaka między nimi się zrodziła namiętnym (i niemal komicznie dramatycznym) pocałunkiem. Para, zajęta przeżywaniem tych wszystkich przygód, nie miała za bardzo czasu by się bliżej poznać, jednak to nigdy nie przeszkadzało im w zakochaniu się w sobie z wzajemnością. Najwyraźniej za każdym razem kiedy kobieta i mężczyzna wchodzą ze sobą w interakcje na ekranie, musi się to koniecznie zakończyć romansem. No nie ma bata.

Dlatego przez wiele lat żyłam w pogardzie do romansowych wątków w blockbusterach. Nudziły mnie, irytowały, wywoływały kpiący uśmieszek. Do głowy przychodzi mi więcej romansów bezsensownych, szkodliwych czy zwyczajnie głupich niż tych, które rzeczywiście chwytały za serce i sprawiały, że dopingowałam kochankom. Większość takich wątków często jest zwykłymi zapychaczami, ewentualnie twórcy sądzą że: 1.fabuła nie może się obejść bez romansu albo 2.jedyna relacja jako może rozwinąć między żeńską a męską postacią to gorąca miłość.

Punkt drugi to w sumie temat na inny tekst, ale nie odpływajmy za daleko. Jednym słowem - wątki romantyczne rzadko kiedy przypadały mi do gustu.

Aż pojawił się "Spider-Man: Far From Home" i zdałam sobie sprawę, że romanse w blockbusterach mogą być ciekawe, wiarygodne i chwytające za serce. Po prostu muszą być dobrze napisane. Niby oczywista oczywistość, ale nie każdej filmowej produkcji to się udaje, bo coś co oczywiste nie zawsze jest proste.



Po pierwsze mamy tutaj romans między nastolatkami, który nie wstydzi się tego, że jest romansem między nastolatkami. Nie doświadczymy w nim oderwanych od rzeczywistości intryg i dramatycznych elementów, tak często wykorzystywanych w teen dramach. Nikt nam nie wpycha do gardeł miłosnych trójkątów, scen zazdrości czy dramatycznych rozstań.

Romans w "Spider-Man: Far From Home" jest rozegrany na bardzo niewinnych i uroczych scenach - Peter chce usiąść obok MJ w samolocie, wymknąć się z nią gdzieś podczas wycieczki, podarować drobny upominek i tak dalej. Wszystkie te gesty trzymają się rzeczywistości i pewnie sporo nastoletnich, ale i starszych widzów mogłoby znaleźć w nich odbicie własnych zalotów. Ten wątek jest tak niewinny i uroczy, że i złapie za serce, ale i potrafi rozśmieszyć.

I jak ja się cieszę, że nie sprowadzili postaci MJ jedynie do roli love interest dla Petera Parkera. MJ jest tutaj postacią z krwi i kości, a nie jedynie tą pięknością, którą trzeba uratować w finale filmu i skraść jej pełen dramatyzmu pocałunek. Dobrym zagraniem było też rozpisanie romansu między nią  a Człowiekiem Pająkiem dopiero w drugim filmie. Dzięki temu mieliśmy więcej czasu by ją poznać i śledzić rozwój jej charakteru, bez umiejscawiania jej tylko i wyłącznie w kontekście Petera. Poznaliśmy ją jako postać niezależną i wątek romantyczny jej tej niezależności nie zabrał, co również nie zdarza się codziennie w filmach.

Pozwalając sobie na chwilę prywaty - Michelle była moją ulubioną postacią drugoplanową z "Spider-Man: Homecoming", a po "Far From Home" polubiłam ją jeszcze bardziej.

Relacja mogłaby nie wypalić tak dobrze, gdyby zawiodło aktorstwo. Jednak Tom Holland i Zendaya na ekranie błyszczą, więc nie ma co się martwić.

Kiedy mówimy już o charakterach postaci, musimy wspomnieć jaki ciekawy duet tworzy Peter i Michelle. Zazwyczaj obiekt uczuć głównego bohatera jest "poza jego ligą" - jest szkolną pięknością, leci na nią pół szkoły, wszyscy uśmiechają się do niej na ulicy, a małe zwierzątka każdego ranka pomagają jej się ubrać. Innymi słowy, mamy taką typową dynamikę na linii przegryw-klasowa piękność. Oczywiście kiedy przegryw wyjawia, że po nocach biega po mieście i ratuje ludzi z opresji, klasowa piękność nie jest w stanie oprzeć się takiemu urokowi. Typowe.

Ale nie tym razem.

Bo w gruncie rzeczy MJ jest na bardzo podobnej pozycji w klasowej hierarchii co Peter, a w pierwszym filmie właściwie była nawet większym przegrywem niż on. W Far From Home dowiadujemy się o niej dużo więcej i poznajemy ją jako wyjątkowo bystrą dziewczynę, która nie do końca radzi sobie z nawiązywaniem relacji. Co nie brzmi jak typowy charakter dla love interest - bardziej jak szkielet charakterologiczny nieco sztampowego nastoletniego protagonisty. To chyba sprawia, że tak dobrze ogląda się ten ekranowy romans - widzimy dwoje bohaterów, którzy ewidentnie mają się ku sobie, ale startują do siebie z taką dozą nastoletniej niezręczności.

Wspominałam wcześniej, że scenariusz nie wpycha nam do gardła trójkątów miłosnych, co nie do końca jest prawdą. Okej, nie mamy tutaj takiego klasycznego trójkąta, ale wciąż występuje wątek rywalizacji między Peterem a Bradem. Może MJ nie jest jakoś specjalnie zainteresowana tym drugim, ale jednak tak czy siak występuje on w roli rywala. W ogóle wątek Brada jest ciekawy. Facet z pozoru wygląda na tego schematycznego, przystojnego rywala protagonisty, ale twórcy nie skrzywdzili go różnymi tropami, na które cierpią tego typu postacie.

Po pierwsze Brad może jest dupkiem, ale z pewnością nie głupkiem. Nikt nie robi tu z niego ciamajdowatego lowelasa, który nie dość, że zjawiskowo zostanie pokonany przez protagonistę, to jeszcze na koniec poślizgnie się na skórce od banana. Co ciekawe, szantaż, który uskutecznia wobec Petera nie jest przecież wymuszony czy wyjątkowo wredny. Brad zastał swojego rywala w  bardzo dwuznacznej sytuacji z inną kobietą, więc mógł uznać to za odpowiednią broń przeciwko niemu. Absolutnie go to nie usprawiedliwia, ale możemy go w pewien sposób zrozumieć. Nie jest też głupkiem, bo domyślił się, że jest coś podejrzanego w takim ciągłym znikaniu Petera. Jak tak teraz myślę to właściwie stwierdzam brak w "Spider-Man: Far From Home"postaci niemądrych. Tutaj chyba każdy miewa przebłyski geniuszu.


Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nigdy nie miał wśród znajomych tej jednej, słodkiej do bólu pary.

Wątek romantyczny w "Far From Home" konsekwentnie, do samego końca wywraca do góry nogami kolejne filmowe schematy. Nie doświadczymy tutaj pełnego dramatyzmu, ostatecznego pocałunku, najlepiej na tle zniszczonego kosmicznymi mocami miasta. Może zniszczone budynki rzeczywiście robią tu za scenerię, ale pierwszy pocałunek MJ i Petera nie jest ani w jednej chwili dramatyczny. Jest niezręczny, jest uroczy, ale kompletnie nie przypomina romantycznych scen, do których przyzwyczaiły nas blockbustery.  Wszystko tutaj trzyma się obranej konwencji i nawet na chwilę nie daje nam odczuć żadnego zgrzytu.

Podobnie jak reszta filmu. "Spider-Man: Far From Home" opowiada historię o nastoletnim bohaterze i najszybciej trafi do serc nastoletnich widzów. To taki idealny film, by obejrzeć go z przyjaciółmi, spędzić miło czas, ale i nie zajmować nim głowy za długo. Mamy w końcu wakacje.