Wychodzę z założenia, że jeśli jakieś ludzkie dzieło ma (głównie albo między innymi) na celu wywoływanie w odbiorcach emocji, to można podpiąć je pod metkę "Sztuka". Od pewnego czasu jestem coraz bardziej przekonana do tego, by sztuką nazywać dzieła branży growej. Gry przecież mogą wywoływać cały kalejdoskop emocji - od najbardziej znajomej graczom frustracji z nieudolnego powtarzanie znowu tego samego etapu, przez czystą sympatię do pikselowych postaci, na uczuciowej pustce, która atakuje po ukończeniu ukochanego tytułu. Nie jestem jednak naiwna i wiem, że aktualnie gry to przede wszystkim potężna gałąź rozrywkowego biznesu, a nie kolejna muza w panteonie sztuk pięknych, ale uważam, że wychodzą tytuły, które ze względu na wykonanie, konwencję czy poruszaną fabułę, przemawiają do odbiorcy mocniej niż niejeden film czy książka.

Zdecydowanie częściej do szufladki "Sztuka" mogą wpaść gry pochodzące od niezależnych twórców. Można się spierać czy są to tylko pretensjonalne twory, opakowane po prostu w niecodzienny gameplay, czy twórcy chcieli coś przekazać korzystając właśnie z tego medium. Jednak sporo gier potrafi w krótkim czasie pobawić się konwencją, pokazać coś nowego na growym poletku czy opowiedzieć porywającą historię, korzystając z dobrodziejstwa interaktywności przekazu.

Do takiego typu gier zaliczyłabym "Pony Island". Co prawda fabuła jest tutaj niezbyt skomplikowana, jednak gameplay bawi się z naszymi growymi oczekiwaniami i przyzwyczajeniami. "Pony Island" to growa incepcja - nasz główny bohater zostaje uwięziony w grze, którą ogrywał na oldschoolowym automacie. I to uwięziony nie przez byle kogo, ale przez samego Szatana. Teraz musi zamieszać mocno w kodzie tej szatańskiej gry, aby się wydostać.

Właśnie przed takimi rzeczami ostrzegały nas od dawna sceptycznie nastawione do gier matki.

Pony Island wrzuciłabym to worka gier (i ogólnie dzieł kultury) z metką "zaczyna się niewinnie, wręcz uroczo, dopiero potem robi się dziwnie". Bo tytułowa wyspa to rzeczywiście bardzo niewinna i urocza gra na automaty - kolorowa, pełna motylków, tęczy i przyjaznych postaci. Jednak im bardziej grzebiemy w linijkach kody i im staranniej próbujemy przechytrzyć naszego oprawcę, oprawa robi się coraz mroczniejsza i bardziej niepokojąca. Do tych wszystkich zabaw z kodem wystarczy nam jedynie myszka, okazjonalnie klawiatura. Ogólnie gameplay jest nieskomplikowany - elementy platformowe przechodzimy dosłownie przy użyciu dwóch przycisków myszy. Klawiatura przyda się nam bardziej przy mieszaniu w kodzie - czasem trzeba wpisać jakieś polecenie czy hasło.

Rozrywka właśnie opiera się na tym mieszaniu w kodzie gry, w której nasz bohater jest uwięziony. Nie martwcie się jednak jeśli nie jesteśmy z programowaniem za pan brat - zabawa z kodem polega tu w dużej mierze na minigierkach logicznych, spostrzegawczości i umiejętności kombinowania. Jeśli kiedykolwiek bawiliście się programami, które np. zapoznają dzieci z algorytmami blokowymi dacie sobie radę bez problemu.

Gra ma niemal pełną polską wersję językową, co mnie szczerze zdziwiło.

Takie odkrywanie kolejnych dziur i niedociągnięć w "kodzie" oraz poczucie, że właśnie jesteśmy od kogoś sprytniejsi, daje niezwykle dużo frajdy. Nie zraża powtarzanie po raz enty trudniejszego platformowego etapu czy momenty, w których odpowiedzi trzeba szukać na oślep, metodą prób i błędów. Gra ani przez chwilę nie nudzi, bo nigdy nie jesteśmy w 100 % pewni co czeka nas na kolejnym etapie, za kolejnym błędem w kodzie.

Wizualnie "Pony Island" jest również niczego sobie. Oprawiony jest co prawda w często kontrowersyjny pixel art, jednak ze względu na fabułę jest to jak najbardziej uzasadnione. Poza tym jest pixel art dopieszczony - tak, że gdy widzimy kucyka, to jest to kucyk jak najbardziej z krwi i kopyt, a gdy na ekranie pojawiają się demony czy sam Lucyfer, nie mamy wątpliwości, że pochodzi prosto z piekielnej otchłani. Podczas ogrywania naszła mnie również myśl, jak bardzo różny klimat może mieć gra, gdy na dokładnie te same modele i identyczny gameplay, nałożymy tekstury z zupełnie innej bajki. Nie jest to może myśl zbyt odkrywcza jednak całkiem uzasadniona w kontekście tej konkretnej gry.

Opcje, których potrzebujemy, ale na które nie zasługujemy.

"Pony Island" również całkiem nieźle brzmi. Te wszystkie kawałki z ośmiobitową nutą wpadają w ucho szybciej niż główny bohater w pułapkę Lucyfera. Gra nie jest też długa, udało mi się ją ograć w jakieś 3-4 godziny. Jestem jednak przekonana, że sporo rzeczy jeszcze nie odkryłam i kolejne podejście do "Pony Island" wcale nie jest głupim pomysłem.

Dlatego jeśli macie wolny wieczór, lubicie programistyczne kombinowanie i gry w grze, to dajcie "Pony Island" szansę. Tylko uważajcie na siebie i nie dajcie się porwać żadnej piekielnej istocie.