Wpis prawdopodobnie zawiera spojlery. |
Jeśli spojrzymy na przedstawienie wojny w grach video z większego dystansu, możemy odczuć pewien moralny dysonans. Uczucie to będzie najsilniejsze w przypadku tytułów inspirowanych prawdziwymi wojennymi konfliktami. Przecież uczestniczymy interaktywnie w walce, która kiedyś rzeczywiście miała miejsce. Coś co jest dla nas czystą rozrywką, pochłanianą z wygodnego i bezpiecznego miejsca przed ekranem, było dla innych ludzi źródłem cierpień, traum i jak najbardziej prawdziwego bólu. Oczywiście jest to kwestia mocno osobista i emocjonalna i nie każdy musi mieć tego typu przemyślenia podczas rozgrywki. Po prostu to ciekawie pokazuje jak popkultura potrafi nas znieczulić na pewne obrazy. Jednak nie wszystkie gry pokazują wojnę jako idealną okazję do radosnej i beztroskiej strzelaniny. Są takie tytuły, które podchodzą do tematu z zupełnie innej strony. Z perspektywy która sprawia, że zaczynamy kwestionować rozrywkowy potencjał opowieści wojennych.
Wojna w grach najczęściej jest ukazywana od strony żołnierzy. Ich oczami obserwujemy lepki od krwi obraz bitwy. I najczęściej również bierzemy w tej wesołej jatce udział. Strona cywilna konfliktu nie brzmi jak materiał na porywającą rozgrywkę. Cywile przecież nie oddają bohatersko życia, nie wygrywają krwawych potyczek czy nie wymierzają zemsty na wrogu własnoręcznie. Jednak to właśnie losami cywila kierujemy w grze studia 11 bits, czyli w This War of Mine. Rozgrywka inspirowana rzeczywistym konfliktem w Sarajewie wrzuca nas w sam środek wojennego chaosu
i każe po prostu przetrwać.
Naszym zadaniem jest poszukiwanie jedzenia czy lekarstw, rozwijanie i chronienie naszej kryjówki i podejmowanie często moralnie niejednoznacznych wyborów. To najbardziej przyziemny scenariusz i właśnie przez to najbardziej poruszający. Postacie, którymi sterujemy to zwykli ludzie tacy jak my, wyrwani ze swojego dotychczasowego życia i zagubieni w nowej, nieprzyjaznej sytuacji. To nie żołnierze, przywódcy, bohaterowie. Zresztą w grze nie powinniśmy radośnie zarzynać każdego na naszej drodze - takie postępowanie grozi moralnymi i psychicznymi konsekwencjami. Momenty, w których postać odmawia posłuszeństwa graczowi, bo jest zbyt przytłoczona jej beznadziejnym położeniem, dobitnie przypominają, że dla cywili wojna nie ma nic wspólnego z zabawą.
Motyw już na dobre zakorzeniony w kulturze popularnej - prawi i wspaniali Amerykanie przybywają, by uratować świat, przynieść nadzieję i przywrócić dziecięce uśmiechy. Takie romantyzowanie wkładu amerykańskich sił bojowych we wszelkie wojenne konflikty to nic nowego. Przedstawianie żołnierzy jako bohaterów, ratujących sytuację i uświęcających środki w drodze do szczytnego celu jest również znanym i nawet czasem lubianym motywem. Jednak Spec Ops: The Line to gra, która idzie w kompletnie inną stronę, odwracając tę formułę do góry nogami.
Rozgrywka nie różni się za bardzo od tej znanej z innych strzelanek (może oprócz tego, że jest odrobinę wtórna i nużąca), jednak przedstawiona w kontekście fabuły nabiera zupełnie innej głębi. Właściwie to na fabule głównie opiera się cała siła Spec Ops. Ta potrafi prowadzić gracza po utartych torach schematów i oczekiwań tylko po to, by po chwili wykoleić go kilkoma prostymi scenami. Dopiero gdy dostajemy pełny obraz cierpienia ludzi uwięzionych w ogarniętym piaskowymi burzami Dubaju, niezdolnych do ucieczki i zdanych na łaskę (i często kompetencje) amerykańskich "bohaterów", zdajemy sobie sprawę, że ta radosna strzelanka, którą uskutecznialiśmy chwilę temu ma bardzo nieradosne konsekwencje. Gra dobitnie przypomina nam, że wcale nie jesteśmy bohaterami, kierujemy tylko człowiekiem, który na takiego pozuje, wykorzystując swoją pozycję. Z każdą kolejną minutą rozgrywki widzimy jak piekło przemocy wyciska na nim coraz większe piętno, a on (i my trochę razem z nim) tracimy kontakt z rzeczywistością i moralnością. Obserwując sytuację z perspektywy takiej osoby, nigdy nie możemy być do końca pewni czy postępujemy słusznie.
Odnoszę wrażenie, że pierwsza wojna światowa rzadko bywa w świetle pop-kulturalnych reflektorów i trochę egzystuje w kulturze w cieniu jej młodszej kuzynki. Być może jest uważana za nudną? Jaką ekscytującą historię można stworzyć w realiach konfliktu, który przez większość czasu polegał na wzajemnym ostrzeliwaniu się ludzi siedzących w dziurach w ziemi. Na szczęście twórcy Valiant Hearts byli odmiennego zdania i chwała im za to, bo dzięki temu dostaliśmy bardzo interesującą platformówkę z elementami gry logicznej i poruszającą fabułą.
Interesujące jest to, że podczas rozgrywki rzadko będziemy uciekać do przemocy - ot, czasem zdzielimy kogoś łopatą. Ważniejsze są tutaj historie postaci - czy to starszego francuskiego żołnierza, który musi walczyć na froncie z własnym zięciem, czy sanitariuszki, która robi co może by pomóc cierpiącym przez wojnę ludziom. Fabuła stawia na ludzki dramat, chociaż efektownych pościgów czy elementów skradankowych też tu nie zabraknie. Co zaskakujące gra co rusz prezentuje nam niemal encyklopedyczne garście informacji dotyczące uzbrojenia, obyczajów czy anegdot z czasów pierwszej wojny światowej. Osobiści nauczyłam się z niej więcej o tym konflikcie niż z lekcji historii, ale jak już wspomniałam wyżej ten moment w dziejach ludzkości lubi być ignorowany. Warto też wspomnieć, że gra była inspirowana autentycznymi listami z frontu, więc ciężko zarzucić jej romantyzowanie czy naginanie historii. Poza tym pokazuje, że w grze o tematyce wojennej można umieścić postać kobiecą w naturalny, sensowny, ale i dający jej dużo pola do popisu sposób. Bo w Valiant Hearts nie opowiada tyle o wojnie, co o ludziach przez nią dotkniętych.
Jestem świadoma, że prawdopodobnie przykłady tego typu produkcji można by mnożyć. Ja jednak wybrałam te gry, które wywołały na mnie mocniejsze wrażenie i nie pozwoli bym zakopała je gdzieś na dnie pamięci. Mają specjalne miejsce w moim sercu i potrafię im wybaczyć nawet najbardziej przynudzający gameplay czy inne tego typu wady. Kto wie - może z czasem dopiszę więcej pozycji do tej listy?
0 Komentarze