Za każdym razem jak zaczynam powoli narzekać na Netflixa i jego uparte dążenie w ilość, a nie jakość, nagle na tej platformie pojawia się produkcja, która nieco wstrzymuje moje marudzenie. Zauważyłam, że najczęściej jest to jakaś animacja, bo w co jak w co, ale w animacje to Netflix potrafi. Co mnie bardzo cieszy, bo to takie medium, które ma niemal nieograniczoną moc w prezentowaniu historii. Dodatkowo chyba przeżywamy renesans animacji 2D, co jest świetną sprawą, bo ta technika wcale nie jest gorsza od tej trójwymiarowej. I właśnie dwuwymiarowe są dwie najnowsze produkcje Netflixa, mianowicie Green Eggs and Ham (Kto zje zielone jajka sadzone?) oraz Klaus. Szczerze mówiąc zupełnie nie planowałam seansu, ale doszło do mnie tyle pozytywnych reakcji i poleceń, że dałam tym animacjom szansę. I ani trochę się nie zawiodłam.




Klaus jest bardzo ciekawym filmem pod względem technicznym - animowany jest techniką 2D, ale taką, która trochę udaje technikę trójwymiarową. Wszystko dzięki specjalnemu cieniowaniu i oświetleniu, nad którym nawiasem mówiąc w pocie czoła pracowali dwaj nasi rodacy z branży. Dzięki zastosowaniu tej nietypowej techniki film wygląda po prostu fenomenalnie i nietuzinkowo. Warstwa audiowizualna to zdecydowanie największa zaleta tej produkcji, jednak na szczęście nie jest to tylko śliczna wydmuszka - piękna w formie, ale uboga w treści.

Bowiem fabuła Klausa potrafi chwycić za serce i nie puszczać. Mimo że wyraźnie kroczy dobrze utartymi ścieżkami wszelkich schematów, robi to w taki dowcipny i uroczy sposób, że można to wybaczyć. Dobrze wiemy, że niepokorny główny bohater przejdzie wewnętrzną zmianę, dobrze wiemy, że wszystko pomyślnie się skończy, dobrze wiemy, jak potoczy się historia i w których momentach gwałtownie skręci. Jednak film korzysta z tropów, motywów i archetypów umiejętnie, co więcej, czasem nawet potrafi zaskoczyć.

Poza tym Klaus ma sporo nowatorskich fabularnych pomysłów. Kiedy pierwsze co widzisz na ekranie, to eleganckie stowarzyszenie listonoszy, bardziej przypominające elitarną szkołę wojskową albo dobrze zorganizowaną fabrykę, to wiesz, że będzie to seans inny, od wszystkiego co wcześniej widziałaś. Historia to praktycznie baśń o "powstaniu" Świętego Mikołaja, co samo w sobie jest intrygujące, ale twórcy dołożyli do tego mnóstwo wątków, które splatają się ze sobą, dodają tła albo podkreślają inne wydarzenia. Wszystko to jest podlane niegłupim humorem, wizualnymi zabawami wyrwanymi prosto z filmów grozy, a wątek tła można podpiąć pod inspirację szekspirowskim dramatem o Romeo i Julii. Dodatkowo film porusza kwestie, które prawdopodobnie dużo mocniej wzruszą dorosłych widzów. To taka historia, z której chyba każdy wyciągnie coś dla siebie i nie sądzę by ktoś pozostał wobec tej historii obojętny.



Z kolei Green Eggs and Ham to historia osadzona w zupełnie innej konwencji. Podczas gdy Klaus to niemal klasyczna baśń, jedynie opowiedziana w bardziej nowoczesny sposób, Green Eggs and Ham to czysty festiwal absurdu. Już sama koncepcja brzmi niedorzecznie - stworzyć dziesięcioodcinkowy sezon serialu z historii opowiedzianej w czytance dla dzieci, którą można przeczytać w pięć minut. Może i mniej jeśli się pośpieszy. Jednak ten serial to idealny przykład bardzo głupiego pomysł zrealizowanego w bardzo inteligentny sposób.

Mam pewną słabość do historii, które zgrabnie łączą ze sobą warstwę zupełnego absurdu, najgłupszego humoru, tu akurat głównie opartego na grach słownych z bardziej dramatyczną i emocjonalną częścią fabuły. Green Eggs and Ham to właśnie taka opowieść - przez większość czasu po prostu płyniemy przez od jednego szalonego pomysłu do drugiego, ale w pewnych momentach ton staje się dużo poważniejszy, a wręcz przygnębiający. Zwłaszcza mając z tyłu głowy fakt, że jest to produkcja głównie przeznaczona dla młodszych widzów, niektóre sceny są mocno poruszające i przez chwilę można zapomnieć, że ogląda się ekranizację czytanki o kimś, kto nie mógł się przekonać do jakiejś potrawy. Nie chcę tu zbyt wchodzić w spojlery, ale serial wychodzi ze oryginalnego przekazu historii ("nie odrzucaj czegoś zanim nie spróbujesz") i zmusza widzów do dużo dojrzalszych refleksji.

Fabuła opiera się głównie na podróży dwóch głównych bohaterów (Sama oraz Guya) z pewnym wyjątkowym zwierzęciem. Na ów zwierzaka ostrzy sobie zęby główny czarny charakter, a głównych bohaterów ścigają dodatkowo niejacy BADGUYZ. Poza tym w tle mamy wątek relacji nadopiekuńczej matki i jej żądnej przygód córki, niezbyt udana karierę Guya, które wszystkie wynalazki w pewnym momencie muszą wybuchnąć oraz niemal obsesyjną sympatię Sama do pewnej potrawy. Po drodze przewija się jeszcze tyle nietuzinkowych, groteskowych oraz całkiem inteligentnych żartów, nawiązań i pomysłów, że czasem łatwo zgubić jakąś fabularną perełkę po drodze. 

A łatwo zgubić, bo fabuła pędzi na łeb na szyję, ale nie dziwi mnie to, ani nie razi - to serial kierowany do młodszych widzów, którzy mogą szybko tracić zainteresowanie. I jak już pisałam wcześniej to taka produkcja, która niby jest dla dzieci, ale wiele elementów uderza w dorosłych widzów, bo ci z pewnością wyłapią więcej nawiązań, gier słownych i niuansów. O niuansach mówiąc - postać Sama jest pisana trochę pod wzór takiego stereotypowego, nieheteronormatywnego mężczyzny i nie mam żadnego pojęcia, czy był to zamierzony zabieg. Zakładam, że w pewnym stopniu tak, bo takich zawoalowanych, nieoczywistych i niejednoznacznych elementów jest całkiem sporo.


***


Dochodzę do wniosku, że Klaus i Green Eggs and Ham to produkcje, które trafią i do młodszych, i do starszych widzów, rezonując z nimi na zupełnie innych płaszczyznach, ale zachowując wewnętrzną spójność. To animacje stworzone nietuzinkową techniką, opowiadające nietuzinkowe historie, z dbałością o najmniejsze szczegóły i balans między dziecięcą niewinnością a dojrzalszym dramatyzmem. Polecam z całego serca i założę się, że na jednym seansie się nie zatrzymam.