![]() |
Tekst może zawierać spojlery. |
Gdy dowiedziałam się, że za najnowszą adaptację kultowej historii hrabiego Drakuli bierze się scenopisarski duet Stevena Moffata i Marka Gatissa, nie miałam bladego pojęcia jak zareagować na tę informację. Z twórczością tych dwóch panów zetknęłam się już przy seansie Sherlocka czy niektórych odcinków Doctora Who (dopóki jeszcze miałam energię szukać nowych sezonów w szemranych odmętach internetu) i było to hmm - zawsze interesujące doświadczenie. Ich Sherlock to nietuzinkowa adaptacja, która bierze to co najlepsze z klasycznych przygód Sherlocka Holmesa i przenosi je do dwudziestego pierwszego wieku. Jednak jest to produkcja, łagodnie mówiąc - nierówna. Zaczyna się dwoma świetnymi sezonami, ale już w trzecim widać spadek jakość (chociaż wciąż darzą go sympatią). Odcinek specjalny nie wiadomo dlaczego zaczął odjeżdżać mocno w horrorową konwencję, która również przewinęła się w absolutnie jednym z najgorszych tworów brytyjskiej telewizji, czyli w sezonie czwartym.
Oglądając Draculę miałam wrażenie jakbym przeżyła te znowu dokładnie te same emocje jak przy Sherlocku - od zachwytów, przez powątpiewanie, na pełnym zmęczenia zawodzie kończąc - jedynie skondensowane do jednego, trzyodcinkowego sezonu, a nie rozciągnięte przez lata. Może to i lepiej, bo łatwiej zapomnieć o bólu, który sprawia trzeci i zarazem ostatni odcinek serialowej historii pewnego wampirzego arystokraty. Ale wszystko po kolei.
Dracula zaczyna całkiem dobrze. Pierwszy odcinek najmocniej trzyma się gotyckiego klimatu i klasycznego podejścia do adaptacji. Historię więc śledzimy oczami Jonathana Harkera, który po drastycznych przejściach w zamku hrabiego, trafia do pod opiekę zakonnic. Wśród sióstr zdecydowanie wyróżnia się Agata i jej analityczny, godny niejednego detektywa umysł oraz wręcz artystyczny talent do sypiania sarkastycznymi uwagami jak z rękawa. Jest niemal niczym Sherlock w spódnicy (a raczej habicie) oraz trochę wpisuje się w schemat błyskotliwej i zadziornej kobiety, który często wykorzystuje Moffat w swoich scenariuszach. Jednak z obserwacji jej zręcznej dedukcji czy szczerych do bólu wypowiedzi płynie jakaś satysfakcja. Agata jest tutaj postacią niemal równą Drakuli, a czasem nawet potrafi go zdominować i okiełzać. Przy ich wspólnych potyczkach chemia aż iskrzy i dynamika tych postaci to zdecydowanie jeden z największych plusów tego serialu. Zapewne scena, w której Agata dyskutuje w odzianym jedynie w resztki wilczego mięsa Drakulą stanie się jednym z najbardziej zapamiętanych momentów serialu. Chociaż do tej pory uśmiecham się głupio na myśl, jak dziwnie musiało się to kręcić.
![]() |
Siostra Agata zdecydowanie błyszczy, ale mam wrażenie, że ten archetyp postaci kobiecej widziałam już za często. |
Odcinek drugi to kryminalna historia, którą mogłaby napisać Agata Christie, a cała akcja toczy się na statku. Mam wrażenie niestety, że intryga toczy się tutaj w bardzo nierównym tempie, raz Dracula likwiduje pasażerów statku jednego po drugim, by później uraczyć nas nieco przedłużającymi się monologami. Dlatego znowu błyszczy tutaj konflikt między hrabią Drakulą a siostrą Agatą.
Ostatni odcinek tego sezonu jedzie totalnie po bandzie. Nasz ukochany wampir trafia do współczesności, w której potomkini Agaty próbuje poznać Drakulę i jego niezwykłe, wampirze właściwości przez pryzmat nauki. Do tego odcinka pochodzę zdecydowanie z największym sceptycyzmem. Z jednej strony klasyczna postać poruszająca się w współczesnym świecie to intrygująca konwencja (i wcale nieobca tym scenarzystą, patrz Sherlock), ale sposób w jaki został ten pomysł rozwinięty daje dużo do życzenia.
Trzeci odcinek jest trochę doklejony na ślinę - tutaj elementy świetne i ciekawe, przeplatane z potraktowanymi po macoszemu wątkami - i "klasycznymi", i napisanymi na nowo. Postać potomkini siostry Agaty ma tyle charakteru co kot napłakał, a fakt, że nawet nie pamiętam jej imienia jedynie to podkreśla. Być może porównywanie jej do charyzmatycznej Agaty niesprawiedliwie zawyża oczekiwania, ale nawet gdy spojrzymy na nią bez żadnego filtra i tak niewiele zostaje. Bohaterka zaczyna działać dopiero jak dostaje metafizycznego kopa od swojej przodkini - co z jednej strony jest fajną klamrą łączącą przeszłość z teraźniejszością, ale z drugiej mam wrażenie, że odbiera bohaterce sprawczość i samodzielność. Zdecydowanie barwniejszą postacią jest młoda dziewczyna, którą łączy z hrabią specyficzna relacja. To nietuzinkowa dynamika między kimś, kto szuka głównie rozrywki i adrenaliny, a kimś, kto całe życie poszukiwał w innych jakiejś iskry człowieczeństwa.
![]() |
Dracula wysysający ze swoich ofiar nie tylko życie, ale i ich umiejętności, to cholernie ciekawa koncepcja. |
Dracula to po prostu dziecko swoich twórców - dzieło, które ma nietuzinkową konwencję, mnóstwo ciekawych pomysłów, ale w pewnym momencie rozjeżdża się na wszystkie strony i gdzieś traci swoją świeżość. Mam wrażenie, że twórcy stali w rozkroku - chcieli mieć "klasyczną" adaptację, choć z powiewem świeżości i bardziej nowoczesnym podejściem, a jednocześnie marzyła im się identyczna konwencja jak w Sherlocku. Wolałabym, żeby odcinek trzeci albo nie istniał (o nie, to samo mówiłam o pewnym czwartym sezonie), albo by był on pierwszym w sezonie, rozpoczynającym historię Draculi w naszych czasach. Innymi słowy - lepiej by się stało, gdyby twórcy postawili wszystko na jedną kartę, a nie chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko.
Jeszcze przed premierą pojawiły się plotki jakoby serial bliżej przyjrzy się queerowej naturze pierwowzoru. Ta dwuznaczność zawsze była gdzieś obecna - autor powieści, Bram Stoker prawdopodobnie siedział w szafie, a poza tym, sam koncept mężczyzn gryzących się po szyjach nie brzmi zbyt heteroseksualnie. Gatiss i Moffat już nie raz machali takimi wątkami tuż przed nosem coraz bardziej sfrustrowanych widzów, dlatego nie spodziewałam się wiele. Ale troszkę tego jest - zaczynając od bezpośredniego pytania o prawdziwą naturę relacji Draculi i Harkera, przez homoerotyczne napięcie iskrzące na pokładzie statku, na wampirzym Tinderze kończąc. No cóż - mogło być odważniej, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ciężko mi określić Draculę jako dobry serial. Bywa nierówny, głupawy i na wyrost mroczny. Ale przynajmniej jest "jakiś", a to czasem wystarczy.
PS. Scenarzyści w Sherlocku bardzo lubili na różne sposoby nawiązywać do materiału źródłowego. Możliwe, że gdy nadrobię powieść Strokera, też znajdę w tym serialu parę takich smaczków.
0 Komentarze