Przyznam wam się bez bicia, że Met Gala to chyba moja ulubiona impreza. Czekam na nią z większą niecierpliwością niż na choćby rozdanie Oscarów. Chyba po prostu lubię patrzeć na dziwnie ubranych ludzi, a koncept wielkiej kostiumowej imprezy tematycznej, na której pojawiają się celebryci w wyszukanych strojach to naprawdę ekscytująca wizja. 

Niestety od kilku lat to wydarzenie to jeden wielki niewykorzystany potencjał. W tym roku jednak zawiodłam się najbardziej. Osób, które naprawdę wpasowały się w temat było jak na lekarstwo. A motyw przewodni był całkiem prosty, ale pełen potencjału.

Gilded Glamour and White Time pochyla się nad okresem amerykańskiej prosperity, między 1870 a 1890 r. Był to czas zarówno wystawnych bali, jak i ogromnej biedy czy konfliktów politycznych. Z kolei samo słowo gilded oznacza pozłacany, gdyż nawiązuje do bogatych tkanin, z których szyte były ówczesne kreacje.

Ja co prawda nie znam się aż tak dobrze na modzie, ale słucham mądrzejszych od siebie i opinie są jednoznaczne - tegoroczna gala była zupełnym niewypałem. Właściwie do podobnego wniosku mógłby dojść nawet laik. Zamiast bogatych sukni o skomplikowanej strukturze czy mężczyzn w cylindrach i z bokobrodami dostaliśmy po prostu grupę znanych ludzi w eleganckich ubraniach. 

Przebolałabym te nudne oficjalne stroje, gdyby chociaż wyglądały dobrze. Mówimy tutaj o ludziach, którzy mogą wydać fortunę na profesjonalnych stylistów i krawców. A niestety niektóre osoby nie dość, że nie wpisały się w temat, to jeszcze wyglądały niekorzystnie. Najczęściej na czerwonym dywanie panowała nuda.


Co prawda blado ubrani mężczyźni mogli teoretycznie wpisać się w tegoroczny motyw. Moda męska końcówki dziewiętnastego wieku była całkiem stonowana, panowie raczej pozostawali w tle i nie wychodzili przed szereg. Nadrabiali to jednak przykładowo zgrabnie przyciętymi wąsami czy bokobrodami.

Na Met Gali niestety tego nie zobaczymy. Jak co roku wielu mężczyzn pojawiło się po prostu w garniturach czy smokingach. Niektórzy trochę pobawili się z konwencją nakładając spódnicę zamiast garniturowych spodni, inni postawili na wyszukane materiały. Jednak wciąż marzy mi się świat, w którym moda męska pozwoli sobie na więcej szaleństwa i wyjścia poza ciasne ramy. 

Rozgrzeszony jedynie jest Ryan Reynolds, ale on może pławić się w blasku swojej żony. Blake Lively zachwyciła swoją nawiązującą do Statuy Wolności suknią. Ciężko stwierdzić czy rzeczywiście wpisała się w temat, ale przynajmniej wyglądała olśniewająco. 

Osoby, które naprawdę wzięły sobie do serca motyw przewodni można policzyć na palcach dłoni. Billie Eilish wyglądała jak wyjęta prosto z dziewiętnastowiecznego obrazu, a tył kreacji Dove Cameron nawiązywał do konstrukcji dawnych sukni. 

Przeglądając jednak zdjęcia z imprezy można dojść do wniosku, że wygląda to wszystko jak po prostu kolejne wielkie showbiznesowe wydarzenie, a nie gala z konkretnym dress code'm. 

A szkoda bo potencjał był ogromny. I musiałam sobie trochę ponarzekać na fakt, że nie został wykorzystany.