Tego lata nie grałam zbyt wiele, bo jednak siedzenie przy komputerze w czasie upałów nie należy do najprzyjemniejszych. I tak udało mi się przejść grę Mutazione. To krótka, mocno skupiona na fabule i postaciach produkcja. Głowna bohaterka przybywa na wyspę, na której mieszka jej schorowany dziadek. To wyjątkowe miejsce - kiedyś uderzył w nie meteoryt, a osoby które przetrwały zostały poddane różnym mutacjom.
Gameplay jest spokojny i mało wymagający. Większość czasu spędzamy na rozmowach z mieszkańcami wyspy, nawiązywaniu z nimi relacji czy pomaganiu w drobnych sprawunkach. Jednak najważniejszym elementem rozgrywki jest tworzenie ogrodów. Zbieramy różne nasiona, odnajdujemy odpowiednie miejsce i bierzemy się do pracy. Nie są to takie zwyczajne ogrody gdyż rośliny wydają różne dźwięki. W konkretnych miejscach możemy posadzić jedynie takie kwiaty, których melodia wpisuje się w żądany nastrój. To sprawia, że czasem ogrody nie są kompletne, dopóki nie znajdziemy odpowiednich nasion. Ale kiedy uda nam się wszystko posadzić, zielone zakątki grają przyjemne melodie.
Poza tym gra jest śliczna. Bardzo przypadł mi do gustu charakterystyczny styl grafiki. Myślę, że warto wypróbować Mutazione dla samego świata przedstawionego. Sprawnie napisana fabuła i nietuzinkowy gameplay to przyjemne dodatki. I rozdawano ją kiedyś za darmo na Epic Games Store, więc bardzo możliwe, że kurzy się na waszych dyskach.
Do kina warto było pójść na film Elvis. Strona audiowizualna to zdecydowanie największy atut tej produkcji. Obejrzenie tych wszystkich strojów i występów sprawiało wielką przyjemność. Mam jednak wrażenie, że aktorsko mogło być nieco lepiej. Aktor w tytułowej roli ma trochę mało do grania, a Tom Hanks leciał przez większość czasu na autopilocie. Nie jest to najlepszy muzyczny biopic, ale wyszło o niebo lepiej niż przykładowo Bohemian Rhapsody.
Na dużym ekranie udało mi się zobaczyć też Nie! (Nope) w reżyserii Jordana Peele'a. Mam na temat tego filmu pełnoprawny tekst, więc powiem tylko że produkcja zrobiła na mnie spore wrażenie.
Za to w zaciszu domu obejrzałam najnowszego Batmana. I totalnie rozumiem wszelkie zachwyty. Osobiście największe wrażenie zrobił na mnie Paul Dano w roli Riddlera. Ponadto udało mi się też nadrobić House of Gucci.
I mimo że lato niezbyt kojarzy się z horrorami, to udało mi się nadrobić parę klasyków. Największe wrażenie zrobiło na mnie jak do tej pory Halloween. Wciągnęłam się też w czytanie o kulisach powstawania Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. To co działo się na planie tego filmu to jednak temat na inną rozmowę.
Wśród letnich książkowych pozycji znajdziemy trochę prozy i trochę non-fiction. Z tej drugiej kategorii udało mi się wysłuchać dwóch wybitnie polskich książek, mianowicie Polacy Last Minute i Rozwód po polsku.
Ta pierwsza pozycja przybliżyła mi pracę pilotów wycieczek. Okazuje się, że ten zawód potrafi być spełnieniem marzeń jeśli lubicie podróże, ale też najgorszym koszmarem jeśli nie macie cierpliwości do ludzi.
Z kolei druga książka dobitnie przekonała mnie, że czasem lepiej się nie żenić, bo rozwód bywa drogą przez piekło. Obie propozycje serdecznie polecam.
Wreszcie też przeczytałam Dni bez końca, czyli queerową opowieść na Dzikim Zachodzie o dwójce mężczyzn, którzy adoptują rdzenną Amerykankę. Powieść pisana jest bardzo ciekawym, gawędziarskim, prostym językiem. Również polecam.
Lato spędziłam na nadrabianiu trzecich lub czwartych sezonów lubianych seriali.
The Boys wciąż trzymają poziom, a trzeci sezon jedzie jeszcze bardziej po bandzie. Udało mi się też nadrobić też animowane The Boys: Diabolical. Jeśli jeszcze nie widzieliście to koniecznie sprawdźcie, bo animowana wersja jest tak szalona i dobra jak aktorski pierwowzór. Poza tym, co mnie bardzo cieszy, niemal każdy odcinek jest stworzony w zupełnie innym stylu.
Z kolei trzeci sezon The Umbrella Academy zakończył się w taki sposób, że mogę jedynie czekać na więcej w niemym szoku.
Przyznam się, że czwarty sezon Stranger Things zachęcił mnie do siebie postacią Eddiego. Po szybkim nadrobieniu trzeciego sezonu okazało się, że czwarta część wypadła dużo lepiej. Mam wrażenie, że twórcom udało się wreszcie odpowiednio nakierować swoje pomysły i nastrój serialu.
Z kolei netflixowy Sandman zachwycił mnie i wreszcie zachęcił do przeczytania komiksu.
0 Komentarze