Terror (The Terror) to serial będący adaptacją powieści Dana Simmonsa o tym samym tytule. Opowiada o ekspedycji Johna Franklina, która wyruszyła w poszukiwania Przejścia Północno-Zachodniego i ślad po niej zaginął.

W tym tekście skupię się na pierwszym sezonie tej produkcji. Jest ona zamkniętą historią, którą można obejrzeć osobno. 

Tekst może zawierać spoilery, jednak zważywszy na to, że fabuła została mocno zainspirowana prawdziwymi zdarzeniami, w podobny sposób można by "zdradzić" zakończenie Titanika. Tego, że cała załoga statków Terror i Erebus skończyła marnie, dowiadujemy się już na samym początku. Postaram się jednak unikać zdradzania bardziej konkretniejszych szczegółów dotyczących fabuły, aby nie popsuć Wam ewentualnego seansu.


Precyzyjnie opowiada historię 

Oglądając zwróciłam przede wszystkim uwagę na pieczołowitość z jaką podeszli twórcy do opowiadania historii. Każdy nawet najmniejszy szczegół ma tu swoje miejsce i funkcję w narracji. Sprawia to, że przy kolejnym oglądaniu można dostrzec wskazówki, które porozrzucali po fabule scenarzyści. Podczas seansu nigdy nie odnosiłam wrażenia, że jakiś wątek został wepchnięty na siłę, by tylko wypełnić czas antenowy. Wręcz przeciwnie - nawet z pozoru błahe sceny przybliżały codzienne życie bohaterów na statku czy pozwalało bliżej się z nimi związać. Tak jak scena, podczas której marynarze zastanawiają się jaką rangę ma okrętowy psiak. Nie tylko dowiedziałam się z niej mniej więcej jak wygląda hierarchia na okręcie, ale również mogłam zobaczyć bohaterów podczas tak mało ekscytującej scenki jak spożywanie obiadu. 

Daje pole do popisu swoim postaciom 

Jedną z niewielu żeńskich postaci, które wychodzą na pierwszy plan jest Inuitka o imieniu Silna, którą marynarze nazywają Lady Ciszą (Lady Silence). O Silnie pisałam już w moim zestawieniu interesujących żeńskich postaci. Mimo że zaczyna ona dosyć tragicznie - traci ojca i na jej barki spada ogromna odpowiedzialność, na którą nie była gotowa - nie daje się zdredukować do roli damy w opałach. Przeciwnie wydaje się być jedyną osobą w okolicy, która radzi sobie całkiem nieźle. Nic dziwnego - jako rdzenna mieszkanka zna te tereny jak własną kieszeń. Demoniczny niedźwiedź spuszczony z szamańskiej smyczy jest tylko wyjątkową niedogodnością. Losy Lady Silence są może pełne bólu i cierpienia, ale koniec końców wychodzi z całej tej sytuacji całkiem dobrze. I z pewnością jest ukazana dużo lepiej niż w książkowym pierwowzorze. Ale o tym za chwilę.

W Terrorze niemal każda postać ma swoje pięć minut. Choć z początku ciężko odróżnić od siebie tych wszystkich zmarzniętych marynarzy, to z czasem widz zaczyna czuć do nich coraz większą sympatię. Poznajemy ich nieco lepiej, ich lęki, marzenia czy motywacje. Na pierwszy planie przede wszystkim zobaczymy relację dwóch kapitanów, która z wzajemnej niechęci przekształci się w końcu w prawdziwą przyjaźń. To przede wszystkim opowieść o ludziach, którzy próbowali przetrwać w nieprzyjaznym świecie. 


Korzysta z materiału źródłowego najlepiej jak potrafi

Scenariusz Terroru został oparty na powieści Dana Simmonsa o tym samym tytule. Do samej powieści mam kilka niezbyt pochlebnych uwag, ale to już temat na inny tekst. Gdybym miała porównać do siebie te dwa dzieła, serial określiłabym jako bardziej wysmakowany i w pewien sposób elegantszy. Mimo że serialowy Terror nie stroni od pokazywania wszelkiego gore, scenarzyści zgrabnie omijali jeszcze bardziej naturalistyczne wątki występujące w książce. Nie doświadczymy tutaj seksualizacji żeńskich bohaterek czy obleśnych dialogów między marynarzami. Oczywiście nie oznacza to, że Terror to upudrowana wizja wymuskanych mężczyzn, którzy nigdy w życiu nie rzucili przekleństwem. Kategoria wiekowa co prawda ograniczyła scenariusz do jednego fucking (swoją drogą świetnie wykorzystanego), ale bohaterom daleko od wzorów cnót wszelakich. 

Wszystko co uwierało mnie w powieści tutaj jest nieobecne. Z kolei scenarzyści dobrze wiedzieli co działało w materiale źródłowym. A była to przede wszystkim specyficzna, niemal klaustrofobiczna atmosfera. Okręty utknęły pośrodku lodowej pustyni, bez żadnej możliwości kontaktu z bliskimi, z małymi szansami na ucieczkę. Nawet oglądając serial na kanapie możemy poczuć się jakbyśmy to my utknęli beznadziejnie pośrodku niczego, z dala od cywilizacji. 


Tworzy żywą scenerię

Twórcy serialu włożyli sporo pracy w wykonanie możliwie jak najbardziej wiarygodnej scenografii. Statki prezentują się majestatycznie, a ich wnętrza klaustrofobicznie. Wszak to na ich pokładzie dzieje się większość akcji. Nic więc dziwnego, że do tego elementu produkcji przyłożono tyle uwagi. Zresztą jeśli chcecie się przyjrzeć budowaniu Terroru, to zapraszam Was pod ten link.

Ponadto twórcy starali się wykorzystywać komputerowe efekty specjalne, tylko wtedy gdy było to absolutnie koniecznie. Można się przyczepiać do wyglądu głównego "złego", ale wydaje mi się, że straszy on bardziej samą swoją obecnością niż wyglądem. Trochę jak w pierwszych Obcych czy w The Thing Johna Carpentera - jest tu element nadnaturalny, ale serial przede wszystkim skupia się na budowaniu gęstej atmosfery i napięcia. Bardzo pomaga w tym świetna ścieżka dźwiękowa. A bardzo dobre aktorstwo w wykonaniu praktycznie całej obsady to wisienka na torcie. 

Zmusza do refleksji 

Przede wszystkim chcę zauważyć, że Terror zyskuje podczas ponownego seansu. Na niektóre wątki pada nowe światło. Zaczyna się dostrzegać szczegóły, które mogły umknąć za pierwszym razem. 

To serial pełen symboliki, ale nie wskażę Wam, gdzie jej szukać, aby nie popsuć zabawy. Odnoszę też wrażenie, że po obejrzeniu może Wam nasunąć się kilka interpretacji. 

Osobiście traktuję The Terror jako krytykę imperializmu i kolonializmu. W końcu to historia o tym jak grupa Brytyjczyków (i Irlandczyków) wyruszyła w poszukiwania szybszej drogi (aby oszczędzić pieniądze), zignorowała jawne zagrożenia i wykazała się małym szacunkiem wobec tubylczej społeczności. To oczywiście jedna z wielu interpretacji, ale właśnie to lubię w tym serialu, że zostaje od trochę dłużej z widzem.


Jednym słowem serdecznie polecam!