Tak, nowy Kot w butach jest tak dobry jak mówią. 

Bohater filmu Kot w butach: Ostatnie życzenie ma naprawdę wybujałe ego. Uważa się za legendę, której nic nie pokona. Śmieje się śmierci w twarz. Aż do czasu gdy sama Śmierć postanowiła na niego zapolować. 

Wtedy Kot się załamuje, a jedyną nadzieję widzi w spadającej gwieździe, która ma leżeć pośrodku magicznego lasu. Z jej mocą chce przywrócić sobie swoje 9 żyć, które do tej pory beztrosko zmarnował. Okazuje się jednak, że swoje łapy na gwieździe chce położyć jeszcze kilka innych osób. Kota czeka więc niebezpieczna podróż. 

Tekst będzie oczywiście zawierał spoilery, więc jeśli jeszcze nie widzieliście filmu Kot w butach: Ostatnie życzenie, to nie ma na co czekać i trzeba biec do kina.

***



Po pierwsze chcę docenić fabułę pełną bardzo dojrzałych wątków. Zacznijmy od tego, że głównego bohatera prześladuje wizję nieuniknionej śmierci - motyw, który nie pojawia się w produkcjach dla dzieci zbyt często. Poprowadzony jest jednak w sposób na tyle bezpośredni, aby zrozumiały go dzieciaki. Kota w butach po prostu goni sama Śmierć, tutaj akurat pod postacią wilka z dwoma sierpami. Gdy pojawia się, słychać charakterystyczny gwizd, który nawet starszych potrafi przyprawić o ciarki. Atakuje, kiedy Kot jest zupełnie sam. Co swoją drogą ma dużo sensu, bo zwykle najczarniejsze myśli dopadają nas w samotności. To wszystko sprawia, że film momentami wydaje się nawet zbyt smutny i straszny jak na gusta młodszego widza. Z drugiej jednak strony uważam, że oswojenie dzieci z tematem śmierci jest bardzo ważne. Zrobiło to już Coco, teraz otrzymaliśmy bardziej creepy wydanie tego wątku. 

Jest jednak w tej historii nadzieja. Kot w butach w końcu godzi się, że kiedyś umrze. Żadnych dodatkowych szans. Pozostało mu jedno, jedyne życie. Ale zamiast uciekać przed własną śmiertelnością, woli bronić i doceniać każdą chwilę, która mu pozostała. W czasie podróży przechodzi wewnętrzną przemianę. Śmierć przyszła po zakochanego w sobie pyszałka, który marnował swoje życie, ale go nie zastała. W rozwoju Kota w butach sporą rolę grał pewien piesek. 

Piesek Perro to typowa, optymistyczna postać, która ma stanowić kontrast do stąpających twardo po ziemi i nieco zgorzkniałych głównych bohaterów. To oklepany schemat, ale tutaj pasujący jak ulał i poprowadzony na ocenę celującą. Perro, który potrafi cieszyć się z życia, pomimo naprawdę smutnej przeszłości idealnie wpisuje się w główny motyw filmu. To historia o przemijaniu, o nieuniknionej śmiertelności i o docenianiu każdej minuty spędzonej w doczesnym świecie. Sam nawet mówi Kotu, że on ma tylko jedno życie, ale z Kotem i Kitty jest ono warte przeżycia. 

Ciekawie został również poprowadzony wątek Złotowłosej. W tej wersji bowiem nie ucieka przestraszona z niedźwiedziej chatki, a zostaje przez miśki adoptowana. Jednak jako człowiek czuje się obco w takiej rodzinie. Szuka gwiazdy, aby ta dała jej "prawdziwą rodzinę" i wszystko wreszcie było w sam raz. Oczywiście fakt, że dziewczyna nie traktuje niedźwiedzi jako swojej rodziny bardzo je rani, ale kochają Złotowłosą i pomagają spełnić jej marzenie. Koniec końców dziewczyna daje sobie spokój z magią i gwiazdą, a zamiast tego z pomocą rodziców ratuje życie swojego niedźwiedziego brata. Przez sekundę myślałam, że Złotowłosa może magicznie zamieni się w niedźwiedzia na końcu, ale to rozwiązanie jeszcze bardziej mi się podoba. Pokazuje, że rodzina i miłość to nie tylko więzy krwi czy podobieństwo. Czasem największe zrozumienie znajdziemy u kogoś, kto paradoksalnie zupełnie się od nas różni. 

Z kolei Kitty ma wyraźnie problemy z zaufaniem. Z jednej strony trudno jej się dziwić, po tym wszystkim co przeżyła. Z drugiej jednak sam Perro wspomina, że przecież nie da się żyć zupełnie w samotności i nie ufając nikomu. Życie w kompletnej izolacji czasem jest gorsze niż zaufanie niewłaściwej osobie. 

To co również świetnie działa w tej historii jest wrzucenie do niej trzech różnych antagonistów. Mianowicie każdy z nich reprezentuje inny archetyp. Mamy złego do szpiku kości Jacka Placka, dającą się lubić Złotowłosą i Wilka, który jest po prostu bezstronną, niepowstrzymaną siłą natury. I jakimś cudem każdy z nich ma swoje miejsce w scenariuszu i idealnie współgra z całą historią. Jacek Placek idzie po trupach do celu i jest w swoim byciu złym tak przerysowany, że aż zabawny. Złotowłosa dostała własny, wzruszający wątek o szukaniu rodziny i swojego miejsca w świecie. A Wilk skradł show, mimo że miał z pięć minut czasu ekranowego. Przy takiej ilości postaci fabule mógł grozić chaos i rozgardiasz, ale twórcom udało się wszystko zbalansować. 

Na koniec oczywiście muszę też wspomnieć o kwestiach bardziej wizualnych. Mianowicie trzeba zauważyć jak ten film wygląda, bo prezentuje się niesamowicie. Jeśli chodzi o technikalia związane z animacją to jestem laikiem, więc powiem jedynie, że Kot w butach 2 przypominał mi Spider-Man Uniwersum. Twórcy na całe szczęście nie trzymali się realizmu, a raczej bawili się kolorami i designami postaci. (Ktoś w Internecie zauważył, że Kot z drugiego Shreka wygląda bardziej realistycznie niż ten tutaj). Ja za realizmem niezbyt przepadam, więc feeria barw i urocze zwierzaczki cieszyły moje oczy. Z designów postaci za to najbardziej urzekła mnie fryzura i strój Złotowłosej. Oraz Piekielni Piekarze, którzy uciekli chyba z planu nowego Mad Maxa. I Wilk i jego dwa sierpy. Albo fakt, że młody misiek nosił naszyjnik z kłódkami. Można by tak wymieniać do rana. 

Odnoszę również wrażenie, że jest to film napakowany wizualnymi nawiązaniami do popkultury (nic nowego w tej serii), które rzucą się oczy zwłaszcza starszym widzom. To pewnie też sprawiło, że wśród fanów tego filmu jest chyba nawet więcej dorosłych niż dzieciaków. I zupełnie im się nie dziwię. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu to lećcie do kina i nie przejmujcie się, że będziecie zawyżać średnią wieku na sali. 

Jak ja siedząc na seansie z wycieczką z podstawówki.