Czasem zwykły przypadek może odmienić czyjeś życie. Kiedy przykładowo dostajesz kod na darmowego audiobooka i postanawiasz sprawdzić o co tyle szumu z popularną serią książek dla młodzieży. I odkrywasz, że potrafisz czerpać masochistyczną przyjemność z czytania słabej literatury. 

Nie chcę, żeby ten tekst był jednym wielkim rantem na pierwszą część serii "Rodzina Monet". Nie będzie też to złośliwa analiza każdego zdania, bo po pierwsze - nie mam na to siły, a po drugie - myślę, że słabości tej powieści raczej leżą w ogółach, a nie szczegółach. 

Podzielę ten tekst na dwie części. W jednej przyjrzę się fabule, a w drugiej zastanowię się nad tą książką jako nad fenomenem kulturowym. Bo mam wrażenie, że największa "problematyczność" tej książki leży w tym drugim. Ale wszystko w swoim czasie. 

Może pokrótce streszczę, o czym tak w ogóle jest ta książka. Piętnastoletnia Haillie traci w wypadku mamę i babcię. Wkrótce okazuje się, że ma w Ameryce rodzinę, o której nigdy nie słyszała - piątkę starszych braci. Dziewczyna błyskawicznie przeprowadza się do ich ogromnej wilii (kto by się tam przejmował jakimiś procesami adopcyjnymi). Próbuje odnaleźć się w nowym środowisku, nowej szkole i przede wszystkim - nowej rodzinie. Wszystko szybko się komplikuje, gdy okazuje się, że jej bracia mają sporo za uszami. Jednym słowem mówiąc mamy tutaj motywy mafijne. I tyle musicie wiedzieć. 

Zacznijmy od strony czysto literackiej. Pierwszą wadą, która rzuciła mi się w oczy było dziwne, nierówne tempo. Z jednej strony główna bohaterka spędza jakiś kwadrans na poradzeniu sobie z ogromną traumą jaką jest śmierć jej matki i babci. Z drugiej - na samym początku dostajemy bardzo rozwleczone opisy, głównie wnętrz. Ogólnie ta książka nie żałuje opisów i myślę, że fabuła zyskałyby dużo, gdyby pierwsze trzy rozdziały zostały jakoś przycięte i skondensowane. Dlatego na samiutkim początku dostajemy taki paradoks, bo w teorii fabuła biegnie na łeb na szyję, a w praktyce się nudzimy czytając kolejny z rzędu długaśny opis korytarza w domu czy czegoś takiego. 

Muszę jednak zabawić się w adwokata diabła, bo niektóra krytyka nie przemawia do mnie osobiście. Przykładowo niektórzy czytelnicy w Internecie potraktowali scenę, w której protagonistka boi się, że na lotnisku zatrzyma ją policja, jako błąd czy głupotę. Nie zgadzam się, gdyż a) straumatyzowana Haillie mogła być w na tyle złym stanie psychicznym, by irracjonalne lęki przykleiły się do niej jak rzep do psa b) bohaterka ma 14 lat i z tego co pamiętam to był jej pierwszy lot (właściwie sporo można zrzucić na młody wiek protagonistki, ale o tym później), c) niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie doznał takiego głupiego, bezsensownego lęku. Dla mnie ta scena była monetowym odpowiednikiem tego uczucia, kiedy uczciwie i z pustymi rękami wychodzisz z supermarketu a i tak boisz się, że bramka przy wyjściu zacznie pikać.  

Problem polega na tym, że wiek bohaterki jest trochę niespójny? A raczej - często jej zachowanie nie pasowało mi do jej wieku. Tak jak wspominam w akapicie wyżej, czasem jakieś niedojrzałe czy nielogiczne decyzje Haillie można wyjaśnić faktem, że jest młodziutką osobą. Ale ta młodość trochę nie odbija się w dialogach i wypowiedziach. Mogę jako tako usprawiedliwić niektóre jej wyrażenia faktem, że jej głównym hobby jest czytanie książek, ale wypowiedzi Haillie były aż zbyt elokwentne aby mogły wciąż brzmieć realistycznie. Sposób w jaki mówią bohaterowie tej książki jest pedantycznie poprawny, wręcz mechaniczny. Nie wiem jak wy, ale raczej czternastolatka pomyślałaby "O, ciekawe czy w tej bibliotece jest coś dla ludzi w moim wieku?" a nie "Zastanawiam się, czy w bibliotece znajdę książki dla mojego przedziału wiekowego?". (Nie jest to idealny cytat, ale błagam, nie każcie mi tego sprawdzać). I najbardziej przywodził mi na myśl szkolne wypracowania, w których stylizacja językowa czy kolokwializmy nie są tak często miło widziane. 

Ogólnie ta cała powieść pachnie debiutem. Co nie jest niczym złym! Każdy przecież kiedyś zaczynał. Myślę, że Rodzina Monet miałaby potencjał jeśli pomogłaby jej naprawdę dobra redakcja. Może nie potencjał na dzieło sztuki, ale na coś nieco bardziej jakościowego. Problem polega na tym, że powieść została pierwotnie opublikowana na Wattpadzie, gdzie zyskała wierne grono fanów, którzy nieprzychylnie patrzyli na wszelkie zmiany i po prostu chcieli dostać to samo, ale w papierze. Z jednej strony nie mogę ich winić, z drugiej - poświęcenie kilku ulubionych zdań czy scen mogłoby im podarować dużo lepszy tekst. Jeśli porównać Rodzinę Monet do nieoszlifowanego diamentu, to został on jedynie przetarty papierem ściernym, a potrzebował całego procesu. 

Ale Rodzina Monet nie wywoływałaby takich kontrowersji gdyby jej jedynym "grzechem" był kiepski warsztat, prawda? Otóż tej serii obrywa się za jej toksyczność. A bardziej za to, że to książki z ciężkimi motywami, które bardzo chętnie czytają dzieciaki i młodsze nastolatki. Jednak wszystko po kolei - o co chodzi z tą toksycznością?

Głównym zarzutem jest fakt, że wiele przemocowych i nieodpowiednich zachowań postaci przedstawione jest w dobrym świetle. Mianowicie bracia Haillie próbują kontrolować każdy aspekt jej życia i twierdzą, że robią to z troski. Okej, ale zacznijmy od tego, że samo przedstawienie czegoś w fikcji, nie oznacza od razu aprobowania. Możemy pisać o różnych okropnych rzeczach i zupełnie ich nie akceptować w prawdziwym życiu. (Oczywiście tutaj sprawa jest mocno zniuansowana i czasem poglądy osoby autorskiej podejrzanie wypływają na wierzch, ale dziś nie o tym). Poza tym nie zapominajmy, że protagonistka to jeszcze bardzo młoda osoba. Serio, równie dobrze z Rodziny Monet można byłoby zrobić thriller/dramat o nastolatce, która po śmierci bliskich trafia pod opiekę przemocowego rodzeństwa, które manipuluje ją dopóki naprawdę uwierzy, że wszystko co robią jest tylko z troski. To mogłoby działać, ale w lepszej książce. 

Powieść jednak trafia w ręce młodych czytelników. Co nie powinno dziwić zważywszy na to, że pierwotnie została opublikowana na Wattpadzie, czyli darmowej stronie internetowej umożliwiającej publikację opowiadań użytkowników. Odnoszę wrażenie, że to pierwszy wybór spragnionych opowieści i fanfików nastolatków, które rzadziej zaglądają na takie strony jak chociażby Archive of Our Own. Prosta sprawa - książka, która już ma młodych fanów zostaje wydana w papierze, więc sięgają po nią młodzi czytelnicy. I możliwe, że ich znajomi, którzy zobaczą okładkę na przerwie w szkole czy w poście na mediach społecznościowych. Niektórzy twierdzą, że zmylić też mogą kolorowe okładki, które pasowałyby bardziej do jakiejś obyczajówki niż do opowieści o mafii. Tutaj mogę przyznać rację. 

Temu mogłaby zaradzić pewnie jakaś klasyfikacja wiekowa. Wiecie, naklejka z "16+" na okładce. Ale z drugiej strony? Czy to takie dziwne, że młodzież sięga po takie książki? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy przenigdy nie przeczytał/obejrzał/zagrał w coś, na co w teorii był zdecydowanie za młody. Nie mówię, że to nic złego, że trzynastolatki czytają o mafii i toksycznych relacjach, ale myślę, że część moralnej paniki jest nieco przesadzona. 

Podsumowując - Rodzina Monet to po prostu niezbyt dobra książka, która bije rekordy popularności wśród nastolatków. Wywołuje moralną panikę, setki dyskusji w Internecie i pewnie zapewnia wydawnictwu spore zyski. I tyle. Albo aż tyle.