O tym jak dziwnym rokiem był 2020 pisać nie będę. Pewnie takiej gadki macie już po dziurki w nosie. Tak, 2020 był... Hmm... Ciekawym rokiem, łagodnie mówiąc. Osobiście mam wrażenie, że czasoprzestrzeń się zagięła, bo wydarzyło się tak wiele, a jednocześnie nie działo się nic. Jednak nie o tym jest ta blognotka, a raczej o tym, co zapewniło mi wtedy mentalną ucieczkę od okrutnego świata. Jako niepoprawna optymistka wybrałam z roku 2020 wszystkie popkulturowe doświadczenia, które przyniosły mi choćby szczątkową przyjemność. 

Trochę się wahałam czy wpisać adaptację historii o Draculi od BBC na listę najlepszych doświadczeń popkulturowych, bo specjalnie zachwycona nią nie byłam, ale zachęciła mnie do lektury Draculi Brama Stokera, więc jednak chyba coś dobrego z tego seansu wyniosłam, prawda? Jednak zdecydowanie lepszym serialowym doświadczeniem był ostatni sezon BoJack The Horseman. Chociaż zakończenie wywołało we mnie mieszane uczucia - z jednej strony podobał mi się sposób, w jaki został zamknięty główny wątek, z drugiej mam wrażenie, że twórcy zostali trochę za bardzo pośpieszeni - BoJack The Horseman zawsze ma miejsce w moim sercu i polecam go komu tylko mogę. Z chęcią polecę też To nie jest OK - nietuzinkowy serial o dziewczynie zmagającej się z młodzieńczymi rozterkami, rodzinnymi problemami i jej paranormalnymi zdolnościami. Niestety został anulowany po pierwszym sezonie, czego nie mogę odżałować, bo ta historia miała świetny potencjał. 

W tym jakże wspaniałym roku moje wizyty w kinie mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Na dużym ekranie udało mi się zobaczyć Birds of Prey i choć moje pierwsze wrażenia nie były wyłącznie pozytywne, to im więcej myślę o tym filmie, tym bardziej go lubię. Bardzo też się cieszę, że rzutem na taśmę, bo jeszcze na początku marca tuż przed lockdownem obejrzałam film 1917. Pod względem wizualnym i dźwiękowym jest to historia, która robi dużo lepsze wrażenie na dużym ekranie. 

Do kina niestety nie zawitał pierwszy polski slasher, więc W lesie dziś nie zaśnie nikt trafiło od razu na platformę Netflix. Może to i lepiej, bo dzięki temu miałam jakiś pretekst, by w ogóle po ten film sięgnąć. Nie był to może seans wybitny (i wcale taki nie musiał być), ale cieszę się, że polscy twórcy wreszcie idą bardziej w kino gatunkowe. Poza tym charakteryzacja w tym filmie była genialna. Jednak dużo lepszym horrorem był Czyj to dom?  produkcji Netflixa. Urzekła mnie ta gęsta atmosfera niepewności, trudności w określeniu co jest paranormalnym zjawiskiem, a co złym wspomnieniem. Hejter w reżyserii Jana Komasy horrorem nie był w żadnym tego słowa znaczeniu. Ten seans był o niebo przyjemniejszy niż kontakt z pierwszą Salą samobójców.

Nie jest to co prawda coś, co zadebiutowało w tamtym roku, ale 2020 zapamiętam jako rok, w którym nadrobiłam serię gier Half-Life. Bawiłam się przy tym świetnie i  trochę żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Ale lepiej późno niż wcale, prawda? 

Za to już w dzień premiery zagrałam w jedną z nowszych produkcji studia DONTNOD, czyli Tell Me Why. Swoje, często mocno mieszane, odczucia, opisywałam na blogu odcinek po odcinku, a obszerniejszą recenzję popełniłam dla portalu Grajmerki. Tell Me Why jest więc tekstem kultury, o którym w 2020 pisałam chyba najwięcej. Czy słusznie? - zastanawiam się z perspektywy czasu. Mam wciąż do tej gry parę krytycznych uwag, ale koniec końców bawiłam się całkiem nieźle. Chociaż przyznam, że dużo większą przyjemność dało mi skanowanie wielorybów i rekinów w Beyond Blue. 

W minionym roku zaczęłam coraz bardziej interesować się filmami dokumentalnymi czy książkami non-fiction. Dokument o Taylor Swift - Miss Americana - zmusił mnie do refleksji nad często niełatwą sytuacją kobiet w show-biznesie, a książka Statystycznie rzecz biorąc autorstwa Janiny Bąk w lekki i dowcipny sposób nauczyła mnie paru rzeczy na temat interpretowania badań naukowych. Natomiast pozycje z Wydawnictwa Czarne coraz śmielej pojawią się na moich półkach - w 2020 uzupełniłam swoją biblioteczkę o reportaż Remigiusza Ryzińskiego pod tytułem Moje życie jest moje. Opowieści o wolności i pożądaniu. Są to historie opisane czasem tak bezpośrednio i śmiało, że ma się wrażenie, że leży się z ich bohaterami razem w jednym łóżku.

Powieściami, które świetnie spełniły się jako przyjemne oderwanie się od rzeczywistości, były książki Rainbow Rowell, czyli Nie poddawaj się i Zbłąkany syn. Zanalizowałam je całkiem obszernie w blognotce i mimo że miały swoje wady, to i tak czytało je się wyśmienicie. Czekam na trzecią część. Jednak pod względem jakości twórczość Rowell nie przebiła powieści Red, White and Royal Blue. Ten queerowy romans autorstwa Casey McQuiston był dokładnie tym czego brakowało mi w literaturze młodzieżowej do tej pory. Uroczy romans między brytyjskim księciem a synem amerykańskiej prezydentki  otula niczym ciepły koc, więc idealnie sprawdza się jako lektura w cięższych czasach. 

Rok 2020 jest też czasem dobrych drugich sezonów. Historia z The Umbrella Academy nabrała wiatru w żagle dopiero, gdy akcja została przeniesiona do lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Bohaterowie mogli się wykazać w swoich wątkach, dobór piosenek jak zwykle nie zawiódł (Hello śpiewane po szwedzku wzięło mnie z zaskoczenia, przyznam), a sama estetyka serialu trafia w moje gusta. Bo to super-bohaterska fabuła, która nie boi bawić się ze swoją konwencją, potrafi rzucić totalnie absurdalnym pomysłem, a i tak jest całościowa spójna. Na zupełnie innym biegunie super-bohaterszczyzny leży serial The Boys, którego drugi sezon również podobał mi się bardziej niż pierwszy. Nie jest to może serial zbyt eskapistyczny, bo sporo w nim brutalności  i okrutności, znanej z rzeczywistego świata, ale jest to na tyle dobrze napisana historia, że warto dać jej szansę. 

Muszę wspomnieć jeszcze o dwóch tytułach dostępnych na platformie Netflix. Animacja Jakby coś, kocham was doprowadziła mnie do łez, nie używając praktycznie żadnych dialogów ani przedramatyzowanych scen. Do samego Netflixa mogę mieć wiele uwag, ale co jak co, ale animacje zawsze są tam na wysokim poziomie. Za to serial Gambit królowej był jednym z lepszych produkcji oryginalnych na tej platformie i sprawił, że zastanowiłam się jaką rolę w popkulturze mają genialne kobiety. 

Rok 2020 był również czasem, gdy polubiłam się z audiobookami. Do tej pory trochę omijałam je łukiem, zakładając, że nie mam ani tyle czasu, ani tyle deficytu uwagi. Kiedy się przemogłam doszłam do (może oczywistego) wniosku - można przecież je słuchać w trakcie sprzątania, spacerów czy grania w mało wymagające gry. W ten sposób zapoznałam się z chyba wszystkimi książkami Malcolma XD (tego od pasty o fanatyku wędkarstwa) i wysłuchałam niemal premierowo powieści Edukacja. Największą zaletą twórczości Malcolma XD jest to, że czasem trudno stwierdzić co jest przerysowaną satyrą, a co opisem realnych przeżyć narratora. Ale tak chyba wygląda życie w Polsce - absurd jest po prostu częścią codzienności. 

Na platformie YouTube trafiłam na kilka genialnych kanałów zajmujących się historią i analizą filmowej mody. Takie twórczynie jak Mina Le, ModernGurlz, Micarah Tewers czy Rachel Maksy nie dość, że tworzą materiały po prostu przyjemne pod względem estetycznym, to jeszcze dzielą się z widzami swoją obszerną wiedzą. Krytyka niesławnego filmu 365 dni (fakt, że miał premierę w 2020 wyparłam z pamięci) przywiodła mnie na kanał świetnej Amandy The Jedi. Poza tym na YouTubie zaczęła działać Kasia Babis i jej seria o dziadach polskiej fantastyki jest dokładnie tym, czego mi było trzeba. 

***

To by było na tyle. Cieszę się, że mogłam nawet z tak dziwnego okresu wyciągnąć parę przyjemnych doświadczeń. Oczywiście powyższe zestawienie jest mocno subiektywne, więc Wasza lista najlepszych popkulturowych doświadczeń 2020 może być zupełnie inna. Jeśli chcecie - możecie się podzielić swoimi doświadczeniami. Tutaj albo na fanpejdżu mojego bloga. Na koniec jeszcze Wam życzę byście w 2021 mogli zrobić to, czego najbardziej Wam brakowało w 2020. 

Trzymajcie się!